Janusz wsiok na apokalipsie (Tw 17)



Postać: Pijany rolnik
Zdarzenie: Sine jaja

     Rolnik Janusz nie był ani geniuszem, ani niezwykłym człowiekiem. Ot prosty chłop, którego wieś stanowiła jedyny świat, jaki znał. Przynajmniej tak było, póki miastowi nie spalili jakiegoś świństwa w tych swoich fabrykach, w wyniku czego prawie wszyscy zamienili się w bezmózgie istoty, pochłaniające wszelkie mięso w zasięgu wzroku. Nawet jego krowa Halinka chciała go zeżreć, ale wystarczyły porządne widły, by pokazać kto, tu rządzi. Szkoda mućki, ale nie mógł pozwolić, by krasula robiła, co chciała. Kto nawoziłby pole, gdyby umarł? W szopie czerwieniała stara trzydziestka, kto by nią jeździł? Nie dałaby się ujarzmić każdemu, odmawiając posłuszeństwa, tym nieznającym jej nawyków. Ten ryk silnika, ta prędkość i wiatr we włosach, a przed szybą bezmiar polskich pól, tylko czekających na opony, mającego swe lata traktora.
     Dzień zaczynał od pobudki w trzeszczącym, leciwym łóżku. Ponoć w czasie zaborów pra, pra babka gościła tam znakomitych gości, od carskich oficerów po pruskich urzędników. Nikomu nie odmawiała, taka była otwarta na ludzi. Następnie po skrzypiącej, wypełnionej kornikami i innymi robalami podłodze, przechadzał się do pomieszczenia, pełniącego funkcję jadalni i kuchni. Choć to ostatnie odnosiło się do zardzewiałego pieca na węgiel i szafki, której gnicie mogło być idealnym doświadczeniem dla studenta biologii. Rozpalił ogień i zamykał drzwiczki. Cudowne ciepełko jeszcze bardziej podkreślało różnobarwne smrody, płynące w powietrzu, niczym brudne dżinny bez życzeń.
     Stawiał pospawany czajnik na metalowe dyszach, w międzyczasie przygotowując mieszaninę z rozdartej torebki Liptona i łyżki kawy Tchibo. Uwielbiał to, nie z powodu smaku, lecz ze względu na ogromną energię, jaką dostawał po wypiciu specjalnego wywaru. Podczas gdy woda gotowała się, on podchodził do tatuśka i mamuśki, siedzących przy zakurzonym stole. Od lat nie powiedzieli żadnego słowa, lecz mimo to cieszył się z ich obecności. Wyciągnął z szuflady taśmę klejącą i przykleił zgniłe ramię ojca, a po chwili to samo zrobił ze szczęką matki. Fajnie, że robaczki znalazły dom w ich ciałach, jego rodzina powiększyła się. „Dzięki wam za to, mamo, tato”, pomyślał, spoglądając z uśmiechem na nich. W tym samym czasie głowa seniora potoczyła się po blacie. No cóż, przyklei ją później.
     Zalał wodą specyfik i opróżnił szklankę jednym łykiem. Pierwsze nawodnienie, można ruszać do pracy. Ubrał pobrudzony sosem tysiąca wsi kombinezon i wyszedł na dwór, zamykając starannie za sobą drzwi. Kot Czesiek uwielbiał podgryzać rodziców, lecz potem zwykle zanieczyszczał odchodami ganek. Wnętrze domu może wyglądać różnie, ale przed wejściem musi zawsze być czysto, tak mawiała matula. Sprawdził obejście, nakarmił zwierzęta, ach szkoda, że Halinka nie żyje, tyle zabawy miał z jej wymionami, a teraz, co najwyżej mógł pogadać ze świniami. Jednak z nimi nie ma rozmowy, ordynarne wieprze i spasione lochy, patrzące na Janusza z pogardą. I te ich ryje, gotowe zaatakować w każdej chwili. Są wyborem ostatniej szansy.
     Westchnął ciężko i skierował kroki w stronę stodoły, by nacieszyć oczy nowym ciągnikiem, wygranym od Babola. Ursus C-360, silnik o mocy pięćdziesięciu ośmiu koni mechanicznych, napęd na cztery koła, wspaniały produkt polskiej myśli technologicznej, istny potwór, przynajmniej w oczach Janusza, lecz nie zamierzał zdradzać starej trzydziestki. Pozostawi sobie nową maszynę na późniejsze lata. Zamknął drzwi na pięć kłódek, może i wygrał go w pokera od Babola, ale tamten na pewno nie odpuści. Nie miał jednego oka, dłoni i stopy, a był gorszy od jadowitego grzechotnika. Przyjaciel od kieliszka i jedyny normalny rywal w okolicy. Od czasów apokalipsy na wsi zostali tylko oni, konkurując, kto będzie miał lepsze uprawy.
     Na razie szli w łeb w łeb, ale Janusz znalazł nowy nawóz, skuteczniejszy od aktualnego. Właśnie się po niego wybierał. Przypiął dużą przyczepę do starego przyjaciela, po czym wkładając odpowiednio kluczyk, odpalił silnik. Tylko on wiedział, jak należy to robić, by już za pierwszym razem donośne terkotanie zalało okolice. Złapał się za głowę, zapomniał o swym standardowym ekwipunku. Wysiadł z pojazdu, nie wyłączając go, niech grzeje swe bebechy przed zbiorami. Wrócił do studni, zakręcił korbką i po chwili wyjął chłodną menażkę, teraz wystarczyło tylko podejść do składzika po kosę i mógł ruszyć na łowy.
     Koła traktora powoli zaczęły mknąć po zabłoconej drodze, prędkość, z jaką jechał, zapierała dech w piersiach i pompowała adrenalinę do mózgu. Wszak mógłby zapolować na wsi, towaru nie brakowało, lecz tutejsi zbyt wolno się rozkładali, a jakość nawozu również odbiegała od odpowiedniej normy. Wystarczyło jednak złapać durnia z ceglanych domów, by zobaczyć poprawę, Janusz nie wiedział, co oni jedli w miastach, ale musiało nieźle zdzierać żołądki, skoro robiło to samo z ciałem.
— Rolnik, rolnik, pod rolnikiem ciągnik, za ciągnikiem worek ma... — darł się wniebogłosy, próbując przekrzyczeć hałas silnika. — W tym worku są buraki, a mi się chce w krzaki, lecz nie mogę, bo w mieście skupu braaaak. — Uwielbiał tę przyśpiewkę usłyszaną nie wiadomo skąd.
     Po kilku godzinach drogi wreszcie ujrzał upragnione „zboże”, chyboczące się pomiędzy zrujnowanymi budynkami. Z głośnymi jękami ruszyli w stronę źródła hałasu, na to czekał nasz dzielny rolnik. Wyjął z kieszeni na piersi menażkę i opróżnił ją w kilka sekund.
— Super moc naładowana. Teraz czas na pracę. — Zza siedzenia wyjął kosę i wspaniałym skokiem wypadł na zewnątrz. Niemal natychmiast na plecy wskoczyły mu dwie piękne nastolatki, widać, że dopiero niedawno doświadczyły przemiany, ich ciała nie nosiły śladów zgnilizny. Uśmiechnął się rozmarzony, gdy próbowały przegryźć się przez gruby kombinezon. Uwielbiał to uczucie, czuł niesamowite spełnienie.
— No dobra koniec tego dobrego, trza kosić... — Jednym machnięciem pozbawił głów otaczających go potworów. Następnie podśpiewując wesoło, wrzucał ich na przyczepę. Wystarczyło kilka minut, by zapełnić ją po brzegi, alkohol powoli wpływał na umysł Janusza. Chyba Babol pomylił proporcje w tym bimbrze. Chwiejąc się na nogach, wpakował cielsko do środka trzydziestki. Byle dotrzeć do domu i nie zwymiotować po drodze.
— Cała sala... śpiewa z nami... — Terkot silnika ni jak miał się do jego krzyków. Przynajmniej był w dobrym humorze. Do domu wrócił tuż przed zmierzchem, na tyle wytrzeźwiał, by w spokoju przejrzeć rozstawiony pod prądem płot. Nie chciał, by miastowi zagryźli jego zwierzęta, albo podeptali pole. To byłaby katastrofa.
— Hej, Janusz, Janusz! — Do pojazdu kluczył Babol. Nie można powiedzieć, że zmierzał, jedno oko, drewniany kij zamiast jednej stopy i stan upojenia alkoholowego stanowczo zaprzeczałyby definicji tego słowa. Rolnik zaklął wściekle, teraz na pewno wyda się jego tajemnica.
— A to dlatego tak ci wszystko rośnie! — krzyknął kaleka, podchodząc bliżej. — Widzisz, też tego używam, ale tylko miejscowych. Widocznie robię błąd.
— Kurwa... Zawsze tak jest — zaklął Janusz.
— Widocznie wielkie umysły myślą podobnie, przyjacielu. — Objął ręką towarzysza. — To, co po literku?
— Niech będzie. Szkoda tylko, że po tych plonach z pola mam zabarwioną jedną część ciała. Tak to naprawdę dobrze smakują.
— Ty też? — Zdziwił się Babol. To, co, piosenka na poprawę humoru?
— A dlaczego, by nie. Jaką?
— A może Niemena.
— Jak klasyka to klasyka. — Głośno wciągnął powietrze i zaczęli. — Mam tak samo, jak ty. Gacie moje, a w nich... Sine jaja i brązowy świt...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4