W pogoni za utratą - trening wyobraźni

Zestaw:


Sprzedawca podgrzybków

Las bez drzew

W przestworzach


     Słońce prażyło swoim ciepłym blaskiem nad wioską Yggdrasill. Tak naprawdę była ona wielkim drzewem, przy korzeniach znajdowały się liczne pola oraz zagrody z bydłem, we wnętrzu pnia były warsztaty oraz inne miejsca pracy, a najwyżej mieszkali wszyscy mieszkańcy.
     Cała społeczność czciła Pana Lasu, co roku oddając mu cześć swoich plonów, dbali również o jego ulubioną roślinę, wielką potężną białą sosnę. Pisząc cała, niestety nie można powiedzieć wszyscy. Lata mijały, a nikt nie widział leśnego lorda, młodzi zaczęli powoli odchodzić od tradycji, uznając, że nic się nie zmieni, czy będzie jego opieka, czy nie. Śnieżnobiała sosenka zaczęła tracić swój blask, pamięć o niej przemijała wraz z kolejnym pokoleniem, stając się tylko drzewem w lesie pełnych nich. I oto właśnie jest ten właściwy czas naszej opowieści, w jednym z drewnianych domów pośród liści i gałęzi spał nasz bohater. Nie miał ani rodziców, ani rodzeństwa, jednak wesołe usposobienie, pewność siebie oraz wieczny optymizm, odganiały wszelkie smutki czy inne troski.          Chrapał on w najlepsze, zupełnie nie słysząc dobijania się do drzwi i licznych zawołań ku niemu.
– Orwin, Orwin – krzyczał ktoś zza wejścia. Po chwili ucichło i nagle głośny trzask. Śpioch spadł z łóżka i wyjął z osłony krótki miecz. Wyglądał komicznie, zaspany w czerwonych włosach, chwiejący się na boki z nieobecnym spojrzeniem, wodzący wokół ostrzem. W takiej pozycji zastała go Aleks.
Wzdychnęła z irytacji i kładąc swoje ręce na boki, powiedziała:
– Wiesz, która jest godzina? – minęła chwila, zanim usłyszała jakąś odpowiedź.
– No... Godzina jak godzina... – odrzekł, ziewając.
– Eh, z tobą są trzy światy. Powiedz mi, co wczoraj obiecałeś? – spytała oburzona.
– No nie wiem, Aleks daj mi spokój, do późna wczoraj szukałem największych żuków do kolekcji. Nie mam ochoty na zgadywanki. – znów głośno ziewnął.
– Więc na jedzenie od mojej mamy też nie masz ochoty? – młodzieniec momentalnie się rozbudził.
– Nawet nie żartuj, dobra, przepraszam, zapomniałem. Nie wiem, co ci wczoraj obiecałem...
– Zostaliśmy wczoraj wybrani przez starszyznę wioski jako zbieracze grzybów Agaricus na dzisiejsze święto Pana Lasu. A ty mi obiecałeś, że nie będziesz się obijał, tylko mi pomożesz. – gniew zaczął z niej uchodzić, nie umiała się długo gniewać na tego niskiego idiotę.
– Daj mi pięć minut, umyję się, ubiorę i możemy iść – rzekł, podchodząc do miski z wodą.
– Pięć minut nie dłużej... – dziewczyna udała się na dwór, a Orwin zaczął się przygotowywać do wyjścia. Ileż to minęło od ich pierwszego spotkania. Kiedy to było? Ach tak, dokładnie czternaście lat temu, w dniu pogrzebu wielu ofiar tego tragicznego dnia, w którym zginęli również jego rodzice. Zaczął wtedy mieszkać sam, a rodzina Aleks bardzo mu pomagała. Po jakimś czasie młodzi zbliżyli się do siebie, tak, że ludzie zaczęli mówić na nich zakochana para, wszędzie chodzili razem. Wbrew pierwszemu spojrzeniu, nie było między nimi jakiegoś uczucia, byli tylko najlepszymi przyjaciółmi.
     W końcu wyszedł na zewnątrz, słońce jak zwykle świeciło intensywnie swoim blaskiem, zabrawszy specjalną torbę na te grzyby, ruszyli w głąb lasu. W pewnym momencie pod jednym z licznych drzew siedział dziwny człowiek. Ubrany był w szeroki podniszczony kapelusz, ubranie nie pierwszej jakości i dziurawe buty, z których wystawały pojedyncze palce. Przed nim na niebieskiej tkaninie rozłożone były grzyby, między którymi dominował głównie podgrzybek. Podszedł do niego ciekawski Orwin i spytał:
– Wie pan, że sprzedawanie tego w lesie jest nie zbyt dobrym pomysłem na interes?
– Ależ młody człowieku, skąd pomysł, że je sprzedaję? – odpowiedział starzec.
– Nie ma pan tu wystarczającego słońca, by je wysuszyć.
– Masz rację młodzieńcze, a ty młoda damo nie bój się starego człowieka. Podejdź bliżej. Jestem tylko zwykłym sprzedawcą podgrzybków nic więcej, choć czasem prócz nich, mogę zaoferować mądre słowo. – rzekł, opuszczając kapelusz na oczy.\
– Ta, a niby jakie? – spytała lekceważąco Aleks.
– Bacz na drzewa – młodzi spojrzeli na siebie i roześmiali się, po chwili Orwin chciał powiedzieć:
– Przecież, tu są sam...– ale już jegomościa nie było. Wzruszył ramionami i kontynuowali poszukiwania.
     Po godzinie trafili na piękną polanę. Wyjęta niczym z najpiękniejszego opowiadania, blask słońca, kwitnące kwiaty różnymi kolorami. Na środku niej stało podniszczone drzewo, gdzieniegdzie można było dostrzec biały kolor. Z podziwem oglądali ten piękny pokaz matki natury. Stwierdzili, że czas odpocząć. Wesoło z okrzykami radości turlali się po łączce. Aż w końcu zderzyli się ze sobą, a Orwin wylądował na niej, ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Zarumienili się oboje i natychmiast wstali, odwracając się do siebie plecami. Po kilku chwilach pozbyli się zażenowania, Aleks oparła się o drzewo, bawiąc się rękoma, próbowała spytać:
– Orwin, czy ty też masz taki....Aaaa – drzewo przechyliło się, a dziewczyna upadła wraz z nim.
     Niebo zaciemniło się, z chmur zaczęły uderzać pioruny, a kwiaty zwiędły. Przy kolejnym grzmocie pojawiła się postać. Można było opisać jako starca, od stóp do głów pokryty był wysuszoną trawą, w ręku trzymał laskę, uplecioną z korzeni. Twarz miał gęsto zarośnięta, a na głowie rogi w kształcie gałęzi. Uderzył laską w ziemie, wielki huk wstrząsnął okolicą. Donośnym głosem zawołał:
– Kto śmiał zniszczyć święte drzewo? – rozejrzał się, dostrzegł dziewczynę, a za nią powalony konar. Kolejny raz uderzył w ziemie, jego potężny głos znów się rozległ:
– Dałem wam ludziom szansę, to drzewo miało być ostatnim ratunkiem dla was, przed moim gniewem... Porzuciliście mnie, uznając za relikt przeszłości. Czas litości się skończył. O to, co postanowiłem. Odbieram ci ciało, tak jak wy odbieracie je matce naturze, odbieram ci duszę, tak ja wy niszcząc wspaniałe zakątki i na końcu odbieram ci twoje ja, tak jak wy przekształcając wszystko według siebie. – po chwili oprócz Orwina nie było nikogo.
Chłopak poczuł, jakby wielki młot uderzył w jego serce, złapał się za pierś i nie mógł złapać oddechu. Nie zauważył jak, podszedł do niego ów sprzedawca podgrzybków:
– Widzę, że nie posłuchaliście rady. Nie płacz młody, możesz nadal ją uratować. Posłuchaj:


Tam, gdzie leśne knieje, gdzie leśny kur pieje, tam znajdziesz lud mały.

W podzięce za trud twój zwrócą ci ciało twej wybranki.

W górach wysokich, gdzie tylko wichry rozmawiają, zaklęta jest dusza.

Strzeżona przez potwora, który pragnieniami nęci.

Przejdziesz i tę próbę, dalsza droga prosta będzie.

Bez osobowości, ciało i dusza nie ostaną się.

Pójdziesz wiec w przestworza, znajdziesz niebiańskie miasto.

Gdzie wśród lasu bez drzew odnajdziesz ostatnią zgubę.

Bacz jedynie, by nie zgubić się pośrodku tego przeklętego miejsca.

Inaczej zagubiony pozostaniesz, pośród męki słowa.



Zapamiętaj to. Kierując się tymi radami, uratujesz swoją ukochaną. Teraz szykuj się, czasu jest nie wiele. Jeśli nie uwolnisz ją w ciągu roku, już na zawsze pozostaniesz sam. A twoje uczucia nie zostaną objawione, serca nie będą jednością. – gdy Orwin podniósł wzrok, jego już nie było. Uderzył się parę razy po twarzy, aż w końcu wziął się w garść. Powtórzył jeszcze raz, to co mu podpowiedział Sprzedawca podgrzybków i ruszył, by się przygotować. Spojrzał na miejsce, gdzie ostatnio była Aleks i szepnął:

– Nie waż się umierać. Już po ciebie idę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4