Mur-Rozdział 17

Po opuszczeniu jaskini zastaliśmy wodza z obszerną świtą. Jego oczy płonęły gniewem, jednak twarz pozostawała niewzruszona.
— Szamanie! Jakim prawem przekazujesz nasze najświętsze tajemnice obcemu i to naszemu najgorszemu wrogowi. Czyżby złe duchy opętały twoje ciało?
— Wodzu. Ten czas nienawiści i ciągłej walki musi się wreszcie skończyć. Ile jeszcze musi umrzeć naszych braci, byś wreszcie to zrozumiał? — odpowiedział smutnym głosem.
— Z ust bezwłosych małp wylatują tylko kłamstwa, pokój nie jest możliwy. Kiedy wreszcie to pojmiesz starcze? Dla nich przeznaczone jest tylko ostrze albo ręka zaciśnięta w pięść. — Atmosfera zaczęła robić się coraz gęstsza, a pozostali z nienawiścią spoglądali na mnie, gotowi zabić, gdy padnie rozkaz.
— Nienawiść przysłania ci rozsądek wodzu, a bolejące serce po stracie brata żąda zemsty. Nie daj się temu! Inaczej droga Lwów biegnąć będzie w kierunku przepaści. — Starzec próbował przekonać lidera plemienia, jednak bez skutku.
— To ja, Czerwone Słońce prowadzę to plemię, nie ty. Być może nadszedł czas, byś znalazł swojego następcę, starość nie pozwala ci na odpowiednie sprawowanie obowiązków. A co do ciebie przybłędo... — Przeniósł wzrok na mnie. — Pozwoliłem córce, na kaprys niezabijania cię, jednak Zava przybywa. Będziesz idealnym prezentem dla niego i Kiry na ich ślubie. Do tego czasu ciesz się naszą przymusową gościnnością, żyj pełnią życia, póki jeszcze je masz. — Odwrócił się i odszedł w kierunku wioski.
— Kto to jest ten Zava? — spytałem starca.
— Syn wodza Tygrysów i narzeczony Kiry.
Narzeczony? Myślałem, że moja towarzyszka podróży nie ma stałego partnera.
— To zaaranżowane małżeństwo, mające połączyć nasze dwa plemiona w jedno. Młodzi nigdy się nie spotkali, to będzie ich pierwsze małżeństwo — odpowiedział, jakby znał moje myśli. — Jednak nie martw się, wokół ciebie i Kiry utkana jest misterna sieć przeznaczenia. Łatwo jest się w niej pogubić, jednak co wielki Manitu postanowił, tak będzie. Nie zależnie od tego, co pokazuje aktualna sytuacja. Nie próbuj ucieczki, twoja droga jeszcze się nie skończyła i daleko jej do tego.
— Czyli mam dać się zabić? Podziękuję, jeszcze dziś odejdę.
— Swą głupotą ściągasz na siebie niebezpieczeństwo. Nie znasz okolicy, twoja forma jest odległa od dobrej, a mimo to nadal chcesz spróbować? Jeśli natura cię nie powstrzyma, zrobią to lwy. Zdaj się na Manitu, jego duchy cię poprowadzą.
     Odwróciłem się do niego, jednak zastałem tylko zieloną pustkę. Zniknął. Bogini! Dlaczego wciąż stawiasz swego sługę przed rozdrożem? Jestem kiepski w wyborach... Co robić? Posłuchać słów starca, czy uczynić według wojskowego doświadczenia? Nie ważne, z której strony spojrzeć i tak czekała mnie śmierć. W takim razie został tylko jeden wybór, zostać. Skierowałem kroki w stronę wioski, jeszcze nie wiedząc, że dzięki temu uratowałem skórę.
     Minął miesiąc pory deszczowej, jeszcze nigdy nie doświadczyłem, tak obfitych opadów. Mimo to ten cholerny las ze skrzeczącymi zwierzętami i wieloma innymi rzeczami, chcącym cię zabić pozostał nienaruszony. Dziwne. Czas upływał, a ja nie pozostawałem bierny, zamiast siedzieć na rannym dupsku, zacząłem trenować.
      Wpierw ducha, a potem ciało i pozostałe umiejętności. Dzięki ścianie wody niemalże lejącej się z nieba, wysiłek, jaki w to włożyłem, był podwójny. Ba! Nawet potrójny. Dawna forma wróciła, choć nie byłem zadowolony z tego poziomu, skoro przegrałem wcześniej tak szybko... Przez cały miesiąc nie widziałem Kiry, ponoć czekała w zamknięciu na "ukochanego". W pełni rozumiałem, dlaczego wódz tak postąpił. Taka rogata dusza w życiu nie zgodziłaby się na przymusowy ślub.
     Pewnego dnia trenowałem walkę kijem, stojąc w rzece półnagi od pasa w górę. Nagość odpadała, zważywszy na historię o pewnej rybie, lubiącej wpływać do przewodu moczowego i tam zostawać. Całkowicie skupiony, wykonywałem powoli dawno zapomniane ćwiczenia. Pamięć ludzka zaskakuje, że pomimo tylu lat, zdołałem je sobie przypomnieć. Pora sucha idealnie nadawała się do takich zajęć, jednak trzeba było się chłodzić, by piekące słońce nie usmażyło mózgu.
— Co robisz? — Dobiegło pytanie z tyłu.
— Trenuję — odpowiedziałem automatycznie, nie zastanawiając się. Sekundę później uzmysłowiłem sobie, że głos należał do Kiry.
— Co ty tu... — Nim dokończyłem, odskoczyłem do tyłu, wpadając do rzeki. Wystraszyłem się, zwisającej z drzewa dawnej towarzyszki, która znalazła się bardzo blisko mnie. Jakby to zobaczył mój dawny szkoleniowiec... Zapewne sto kółek dookoła akademii byłoby zbyt lekką karą. Dziewczyna zeskoczyła na ziemię, śmiejąc się głośno.
— Dobrze zrobiłam, przychodząc tu, nie ma nic lepszego od mokrej bezwłosej małpy. I nuda rozwiana. Miałam dość uczenia się „roli” żony. Praca na polu, bawienie dzieci i inne pierdoły to nie robota dla mnie. Woda nie za zimna? — spytała wesoło, wyciągając do mnie dłoń.
— Może chcesz się przekonać? — Złapałem ją i wciągnąłem w lodowatą toń. Z głośnym pluskiem wpadła tuż obok mnie.
— Oszalałeś? — Ze złością rzuciła się na mnie, już po chwili głośną śmiejąc się, toczyliśmy „walkę” w wodzie. Podczas zabawy, potknąłem się o wystający kamień i runęliśmy na trawę.
— Nic ci... — Zacząłem, spoglądając w jej oczy. W tym momencie myślałem, że utonę w tych pięknych lustrach duszy. Żadne z nas nie drgnęło ani na moment, spoglądając na siebie. Cisza momentalnie dłużyła się, a serce chciało wyskoczyć z piersi. Nic dookoła nie liczyło się, co do jasnej cholery jest ze mną nie tak? No rusz się chłopie, nie jesteś w jakieś cholernej komedii romantycznej.
— Kira! Panienko Kiro! — Zabrzmiało wołanie. Z prędkością światła wstaliśmy i odsunęliśmy się od siebie. Ja udałem się w stronę pozostawionych rzeczy, a ona usiadła pod drzewem. Posłaniec zastał nas, jakby nic się nie stało.
— Tu jesteś panienko. Twój narzeczony, tygrys Zava właśnie przybył do wioski i oczekuje cię.
— Prowadź — odrzekła, poprawiając pomięte ubranie. Musiała użyć jakiegoś zaklęcia, gdyż było ono zupełnie suche. A to spryciara.
     Po ich odejściu chciałem wrócić do treningu, lecz przed oczyma ciągle miałem jej twarz i z tego powodu skupienie pękało jak bańka mydlana. Czyżbym był chory? W tamtym momencie zupełnie nie wiedziałem, czym jest miłość, czy zakochanie się. Całe swe dotychczasowe życie spędziłem na nauce, czy to magii, czy to szermierki. Nigdy nie czułem żadnego przywiązania do danej dziewczyny, być może spaczyło mnie towarzystwo Dantego, bowiem i ja tak samo postępowałem. Chodziłem na „randki”, jeśli w ogóle można tak to nazwać, zrywałem, umawiałem się z następną i tak dalej i tak dalej. Brzmi to idiotyczne, zważywszy, że sam jeszcze przed tym uważałem takie zachowanie Dantego za podłe. Moje serce nigdy dla żadnej się nie otworzyło, nawet swój pierwszy raz miałem z prostytutką w pewnym burdelu w czasie służby.
     Romantyczność zabita od wczesnych lat, dlatego moje aktualne zachowanie traktowałem jako chorobę, w okolicy nie było nikogo, kto odpowiednio wytłumaczyłby co i jak. Przekleństwo bycia otoczonym przez wrogów, a jedyny przyjazny Szaman gdzieś się zawieruszył. Nie mając wiele pociechy z treningu, zabrałem swoje rzeczy i wróciłem do wioski. Ciekawiło mnie, co teraz się zdarzy. Czy ślub będzie jeszcze dzisiaj, czy może termin jest ustalony przez jakieś tradycje? Sama myśl o tym kuła mnie w sercu, zacząłem coraz mocniej wierzyć, że jestem chory.
     Gdy dotarłem na miejsce, w centrum zebrała się duża grupa. Pewnie gapie, chcący zobaczyć ów wspaniałego wojownika, przyszłość naszej wioski. Moje zainteresowanie przygasło, jakiś umięśniony dzikus nie wiele zasługiwał na moją uwagę, toteż następnym celem miała być chata. I jak zawsze plany, przeważnie mijają się z rzeczywistością.
Zrobiłem jeden krok, gdy poczułem uderzenie w twarz. Lekko mnie zamroczyło, a z ust pociekła mi krew.
— To ty jesteś bezwłosą małpą, która tknęła moją rzecz? Stawaj do walki nic niewart psie.
Otarłem szkarłat z twarzy i spojrzałem na głośnego agresora. Przede mną stał wysoki, złoty tygrys o niebieskich oczach, jego irytująca twarz, niezmiernie mnie denerwowała.
— Czyżbyś się bał? No stawaj do walki! Nie mam czasu, jeszcze dziś muszę dopełnić ceremonii i posiąść moją rzecz. Nie mogę dać czekać mojej wspaniałej przyszłości, więc będę litościwy, szybko cię zabiję. — Uśmiechnął się, odsłaniając białe kły. Wciąż mówił o Kirze „rzecz”. Z jakiegoś powodu sprawiało to, że dostawałem białej gorączki i ledwo nad sobą panowałem. Jak on śmiał? Tutaj porażka nie wchodziła w grę, przewaga znajdowała się po jego stronie, jednak miałem zaufanie do swych umiejętności. Byłem gotowy na ostateczną walkę...

Komentarze

  1. Hejka, hejka,
    naprawdę wspaniały rozdział, a ta scena nad rzeka mmmm... a Zavo och najlepiej jak zniknie choć Shadow mógł powiedzieć że Kira nie jest żadną rzeczą to byłoby super...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, cudowna scena nad rzeką... mmmm a zavo och najlepiej jak zniknie choć Shadow mógł powiedzieć że Kira nie jest żadną rzeczą to było by super...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że scena przypadła do gustu. Dzięki za wizytę oraz komentarz.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4