Szkarłatny Patrol. (Trening Wyobraźni)

Postać: Sąsiad recydywista
Zdarzenie: Rozkwaszony nos
Gatunek: Horror

     Patrolowanie miasta nocą, nie było zajęciem lubianym przez policjantów. Ćpuny, kolorowi i inne ścierwojady, ukryci w mroku, z dala od światła lamp ulicznych, wyczekiwali na odpowiednich głupców i naiwniaków. Wyjście z radiowozu oznaczało kulkę lub nóż w plecy, każdy wpierw atakował, a nie pytał.
— Trzydziestka czwórka, zgłoście się — zabrzmiał głos z wysłużonego radia.
— Zgłasza się trzydziestka czwórka — odpowiedział jeden z funkcjonariuszy niechętnie. Brakowało cholernej godziny, by zakończyć obchód. Czyżby jakiś murzyn ruszył swe owrzodziałe, czarne dupsko i próbował włamać się, albo co gorsza, strzelał do niewinnego białego?
— Mamy zgłoszenie na Trzynastą Dzielnice, świadkowie mówią o głośnych krzykach i licznych strzałach. — Los nie oszczędzał Wiliama i Johna, prawie przy końcu służby dostać taki syf? Nie dość, że miejsce znajdowało się na samym końcu rewiru patrolu, to jeszcze był to teren spornych różnych gangów, od rudych Irlandczyków, po dzikie czarne małpy i ich żółtych kuzynów. Przeklinając swe szczęście i na czym świat stoi, starszy z policjantów wrzucił bieg i dodał gazu. Wyższy rangą zawsze siedział za kółkiem.
— Udajemy się na miejsce zgłoszenia. — Trzasnął radiem. — Widzisz młody, przez dobre kilka godzin, jak idioci jeździliśmy po okolicy, strasząc gówniarzy latarką, gdy ci próbowali opróżnić butelkę z tanim piwskiem, przetrzepaliśmy paru dilerów, spuściliśmy, niezły wpierdol murzynowi, można by stwierdzić, udany patrol. A gdzie tam. Zawsze się coś musi spierdolić i to przy końcu. Sprawdź Wiliamie, czy masz załadowany pistolet. Miałem kiedyś żółtodzioba, który próbował strzelać z pustego magazynka.
— Sierżancie, ile my już razem jeździmy? Ponad rok, dwa? — Zdjął policyjną czapkę i przygładził ciemną czuprynę. — Zawsze, gdy wracam po pracy, czyszczę broń, smaruję i sprawdzam, czy magazynek jest pełny. Wyrobiony nawyk.
— Zmieniłbyś tę armatę na coś poręczniejszego. S&W to jest zabawka, celna, lekka i mordercza. — Popukał kaburę, uśmiechając się. — Jedenastka jest nieporęczna w ciasnych uliczkach.
— Ta mała pukawka zabójcza? Sierżancie z Coltem nie muszę się martwić, czy podejrzany wstanie. Robota załatwiona bez żadnych niedoróbek. — Lata mijają, a konflikt między zwolennikami jednej i drugiej broni krótkiej nie stygnie. Starsi wolą niezmienione konstrukcje, młodzi wręcz przeciwnie.
Po kilkudziesięciu minutach dojechali przed ogromny magazyn, księżyc świecił wyjątkowo jasno, oświetlając półotwarte, zakrwawione drzwi.
— Młody nie oddalaj się, coś czuje, że trafimy na niezłą jatkę, oby było po czasie. — Trzasnął drzwiami radiowozu i wyjął broń z kabury. Wiliam podążył za nim, trzymając palec blisko spustu. Wejście nie wyglądało obiecująco, wrota otwarte, ubrudzone krwią, a na betonowej posadzce szkarłatne ślady, jakby ktoś kogoś, lub coś ciągnął, prowadzące wprost do środka.
Niepewnym krokiem przekroczyli próg, chcąc mieć to już za sobą. Migające światło oświetlało różnorakie skrzynie, tworząc mały labirynt, idealne miejsce na zasadzkę. Krok za krokiem brnęli głębiej, słysząc przed sobą przygłuszone krzyki oraz echa wystrzałów.
— Co by się nie działo młody, nie próbuj strugać bohatera, jeśli tych śmieci będzie za dużo, wycofujemy się i wzywamy wsparcie. Zrozumiano? — John ani myślał ryzykować, mając tylko kilka lat do emerytury. Nie dostał odpowiedzi, tylko kiwnięcie głową. Logiczne, po co zdradzać napastnikom obecność policji?
     Nagle Wiliam poczuł, jakby wdepnął w coś miękkiego i mokrego. Skierował latarkę na swoją stopę i niemal się porzygał. Wiele widział w czasie swej krótkiej pracy, ale coś takiego? Ciało przedstawiało fatalny stan, brzuch rozcięty z widocznymi wnętrznościami, a z gardła została miazga.
— Dobry Boże. — Sierżant kucnął przy zwłokach. — To jak nic robota Triady. Te małe żółtki uwielbiają latać z tasakami. Oby twój refleks był w dobrej formie, inaczej nie umrzesz lekką śmiercią. Ale dlaczego Chińczycy mają zatarg z czarnymi? Nie mam pojęcia.
     Zostawili martwego i kontynuowali śledztwo, mieli ogromną nadzieję, że nie zostawili za plecami, jakiegoś fiuta z dwururką, inaczej trudno będzie ich zidentyfikować. Opuścili pomieszczenie, zmierzając w stronę placyku ciężarówek, odór krwi i woń prochu mieszały się ze sobą, to oznaczało jedno. Zbliżali się do właściwego miejsca. Minęli rampę rozładunkową, niemal zderzając się z przerażonym Azjatą w tradycyjnym warkoczu i niebieskim stroju. Prawie go zastrzelili, ale pokurcz tak szybko biegł, że celowanie graniczyło z cudem. Co takiego ujrzał, skoro nie wystrzelił z trzymanej w dłoniach broni? Nie było czasu, by przejmować się wariatem, zignorowali uciekiniera i wtargnęli na odsłonięty teren, natychmiast chowając się za pojazdem. Delikatnie wyjrzeli, pożałowali tego od razu.
     W pięknym, księżycowym świetle, rozświetlającym mroki nocy, przedstawiał się makabryczny obraz. Na drugim planie mnóstwo, rozerwanych na strzępy trupów, leżących w morzu ciemnoczerwonej cieczy. Oderwane kończyny mieszały się z wnętrznościami, a bezużyteczna broń kryła swą obecność w martwych dłoniach, tylko dwie walizki odstawały od całości, leżąc nietknięte i czyste na masce jednej z ciężarówek. Jakim cudem pozostawały w doskonałym stanie? Na to nie było odpowiedzi. Jednak to sceneria na pierwszym planie przykuwała najwięcej uwagi, doprowadzając do szybszego bicia serca i załączenia trybu: Uciekaj, albo walcz.
     Wysoka postać w długim płaszczu poprzebijała dłońmi dwóch murzynów, to właśnie ich krzyki rozchodziły się echem. I tu nie zabrakło posoki, skapującej z ran wprost na ziemie. Oprawca widoczny w pełnej krasie otworzył usta, ukazując błyszczące kły i nie spiesząc się, zatopił je w szyi jednej z ofiar. Gangster już nie miał siły krzyczeć, rozszerzył oczy z przerażenia i ogromnego bólu, po czym skonał.
— Nie lubię męskiej krwi, jest taka ciężkostrawna i mocna. — Kat wyrzucił martwe ciało, niszcząc przednią szybę, stojącego pojazdu. — Ale jestem taki głodny, że nie będę wybrzydzać. — Wykończył ostatnią z ofiar, oblizując się paskudnie.
Cała odwaga wyparowała z obu policjantów. Co to było za monstrum w ciele człowieka? Sierżant nie wytrzymał i zaczął strzelać. Krwiopijca zaczął przesuwać się lekko w tył, lecz prócz tego nic się nie stało.
— No wiesz co? — Oprawca spojrzał na swoje ubranie. — Krew jeszcze zmyję z płaszcza, ale z dziurami już nic nie zrobię.
Zabrzmiał suchy dźwięk, w bębenku nie pozostał żaden pocisk.
— Masz pecha kolego. — Z niesamowitą prędkością znalazł się przy sierżancie. Złapał go za gardło i podniósł do góry. — Nie cierpię krwi starców, więc cię po prostu zabiję.
Wiliam z trudem opanował drżenie ciała i zaczął celować, nie mógłby spojrzeć w twarz żonie Johnnego, gdy nic nie zrobił. Najpierw wystrzelił dwa pociski w rękę monstrum. Ofiara spadła na ziemię, ból zmusił monstrum do puszczenia jej. Kolejne kule wpakował bestii w klatkę piersiową.
— Sprytnie chłopcze sprytnie, ale czekaj na swoją kolej. — Wampir silnym uderzeniem posłał chłopaka na ścianę magazynu. — Na czym skończyliśmy? A już wiem... — Jednym ruchem skręcił kark starszemu policjantowi. Nawet się przy tym nie spocił. — A teraz ty...
Wiliam czuł pulsujący ból w piersiach, na pewno miał połamane żebra. Udręczonym wzrokiem rozejrzał się za bronią, Colta zgubił gdzieś w czasie krótkiego lotu. Dostrzegł brudnego AK, ponoć potrafił on, strzelać mając w sobie tonę śmiecia. Zdążył podnieść lufę na tyle, by strzelić serią w brzuch.
— To łaskoczę... — Zaśmiał się wampir. — Koniec zabawy. — Wyrwał karabin z jego rąk i wbił swe kły w młodą szyję.
Policjant próbował oswobodzić ciało, ale bez skutku, mógł tylko krzyczeć z bólu. O dziwo krwiopijca nie wysuszył go do cna, na wpół żywego rzucił na pakę ciężarówki.
Następnie kawałkiem szkła rozciął żyłę i podsunął pod usta ofiary, napajając go swą krwią.
— Możesz się przydać mały, dodatkowa para oczu i kłów zawsze zwiększa siłę.
Nieszczęśnik poczuł obrzydliwy metaliczny posmak w ustach, był jednak zbyt słaby, by oponować. Wreszcie wampir zaprzestał i zmieniając się w nietoperza, uciekł.
Funkcjonariusz wstał i upadł na czworaka, opróżniając zawartość żołądka. Dźwięki zaczęły wyostrzać się, a światło poranka drażniło oczy. Co się do diabła z nim działo? Zaczął chwiejnie kierować kroki w stronę pojazdu, sam do końca nie wiedział, kiedy znalazł przy drzwiach. Otępiały usiadł za kierownicą.
— Trzydziestka czwórka zgłoś się, trzydziestka czwórka! — Radio irytująco wyło. Zignorował je i włączył silnik, nawet to brzmienie drażniło uszy. Rozbił tył wozu, wrzucając zamiast biegu, wsteczny, za trzecim razem udało się wjechać na ulicę. Zygzakiem mijał kolejne auta, chcąc, jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Podróż trwała i trwała, bał się zbliżających syren radiowozów, jak miał wytłumaczyć to, co widział? Rozbił wehikuł na przydrożnej lampie, po czym wypadł na chodnik. Wypadł ciężko z auta, z trudem kontaktując z rzeczywistością. W oddali dostrzegł człowieka z psem, ze strachem odkrył, że nie widzi dokładnego wyglądu, tylko pulsujące żyły i serce. Napadła go ogromna ochota, by wbić zęby w gładką szyję. „Nie, nie, nie. Muszę iść do mieszkania”, jego myśli wypełniła desperacja. Kuśtykając, przeszedł na drugą stronę i wtargnął do środka kamienicy, zakrwawiając klamkę i ściany. Wtoczył ciało po wysokich schodach, słysząc dookoła mrowie głosów i liczne bijące serca. W końcu dotarł do drzwi swego mieszkania.
— Sąsiad coś źle wygląda. — Spod „dwunastki” wychylił głowę mężczyzna. Za nim zalegały liczne części samochodowe, ile to już razy zwracał mu uwagę, by nie dobierał się do aut innych? Stary recydywista miał to we krwi. — Może coś pomóc?
— Nie, wszystko w porządku. — Z trudnością wysupłał metalowy pęk kluczy. Nie chciał odwracać głowy, obawiał się, co ujrzy.
— Na pewno? — Osobnik nie odpuszczał, na pewno szukał haka na niego. Dużo można zyskać, mając policjanta w garści. — Może jednak.
Usłyszał kroki za sobą, Wiliam miał dość, ze złością zgiął palce w pięść i uderzył intruza prosto w nos. Siła była tak duża, że sąsiad wpadł do mieszkania, a drzwi zamknęły się za nim. Policjant miał nadzieję, że ten pasożyt doznał większych uszkodzeń, niż rozkwaszenie nosa.
O czym on w ogóle myślał? Jak mógł się cieszyć z takiego obrotu spraw? Otworzył mieszkanie i zatrzasnął za sobą wejście. Zrzucił z siebie zakrwawiony mundur i nagi upadł na łóżko, Przykrył uszy poduszką i marzył, by to wszystko było tylko koszmarem. Ranek nie zwiastował nadziei.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4