Zmierzch Ostrza-Rozdział 13


    Szum lasu delikatnie koił uszy, a promienie słońca oświetlały naturę, budząc jej prawdziwy obraz. Szkoda tylko, że Thomas nie mógł tego docenić. Okuty w duszny strój pocił się obficie, co znacznie wpływało na jego odbiór otoczenia. Na plecach dźwigał związane razem oszczepy i trójząb, przy pasie zwisał swobodnie miecz w pochwie.
— Możesz mi powiedzieć, co robimy tak wcześnie rano? I dlaczego najpierw nie wyleczyliśmy mojej ręki? Przecież przez to spada zdolność bojowa — rzekł do czarnego kota, siedzącego na ramieniu.
— Najlepszy eliksir zrobimy z wydzieliny tej jaszczurki. — Oblizał łapę. — Chyba nie chcesz wyzdrowieć tylko w połowie. Wyobraź sobie walkę z jakimś monstrum i spazm bólu, który właśnie w tym samym momencie nawiedził cię z powodu słabego efektu mikstury. Przebieraj szybciej nogami i uważaj, na co stąpasz. Wprawdzie poluje na dzieci i niskich ludzi, ale podczas ogromnego głodu napadnie również na inne istoty. Pamiętam jednego z waszych przodków, tępak jakich mało. Zignorował moje rady i zlekceważył potwora. Monstrum wżarło się w jego klejnoty i przebiło udo. Zmarł na miejscu, choć swoje przeżył. Na całe szczęście siostra okazała się mądrzejsza od brata kretyna. Dokonała niemałych odkryć w alchemii.
Wright rozejrzał się wokół, pełno drzew, zielona trawa i zwierzęta uciekające w popłochu, gdy tylko go zobaczą. Nic, co by wskazywało na obecność jakiekolwiek drapieżnika, po prostu leśne życie, w które wkroczył tylko jeden intruz, Thomas Wright.
— Jesteś pew... — Nie skończył zdania, nieznana siła powaliła go na ziemie, zdążył tylko zauważyć żółte gadzie oczy. — Co do cholery... — rzucił oszołomiony.
— To mój drogi był nas cel. — Futrzak podszedł do leżącego i wskazał na jego nogę, gdzie widniały ślady zębów. Materiał wytrzymał. — Ognistowłosa panienka miała rację, gdyby nie ta tkanina już dawno wykrwawiłbyś się, a agresor najadłby się do syta. Ten gatunek do perfekcji opanował takie uderzenia, to raczej tchórze, niż wielcy wojownicy. Z drugiej strony to dla nich żyć albo nie żyć, mają gdzieś honor i inne niższe uczucia. Praktyczne, gatunek ludzki powinien robić tak samo. Lepiej miej się na baczności, nie wycofa się po jednym ataku.
     Wstał, ponownie spoglądając wokół, nadal nic. Gdzie to diabelstwo? Usłyszał szmer, a po chwili coś ciężkiego natarło na jego plecy, tym razem zaparł nogami o ziemie. Odwrócił głowę i ujrzał blisko swej szyi paszcze z lśniącymi zębami. Miał ogromne szczęście, pysk bestii zatrzymał się grotach oszczepów, niszcząc je niemal doszczętnie. Dobrze wiedzieć, że nie sprzedała mu chłamu.
Przerzucił śliskie cielsko nad sobą, uderzając nim o pobliski pień. Niestety zupełnie zapomniał, że taki wyczyn wywoła ból, promieniujący na całe ciało.
— To nie czas na odpoczynek, wyczuł twój słaby punkt.
— Zamknij się kocurze, przecież wiem — syknął spomiędzy zaciśniętych zębów. Musiał opanować to pulsujące uczucie, inaczej zginie.
Gad syczał wściekle, wpatrując się w swą ofiarę, wystarczył jeden ruch, by uzyskać posiłek bez zbędnego ryzyka. Z otwartą paszczą zaatakował na wprost.
— Nie widzisz, że jestem lekko zajęty, poczwaro? — Kopnięciem posłał bestie z dala od siebie.
— Masz szczęście, że nie odgryzł ci nogi. Wykazujesz się dość lekceważącą postawą jak na rycerza. No nic, obejrzę to sobie z boku. — Wspiął się na drzewo i zmieniwszy postać na ludzką spokojnie, obserwował bieg zdarzeń.
„Przeklęty demon, Winston miał rację, nie mogę na nim polegać", zacisnął zęby i zza pleców wyjął pakunek, wyrzucając z niego uszkodzone rzutki. Chwycił mocno w dłoniach trójząb i wycelował w stronę syczącego stwora.
— Dawaj platfusie. Tylko ty i ja.
     Zdążył zauważyć tylko pojedyncze mignięcie i błyszczące punkty, skierowane w jego szyję. Miał tylko ułamek sekundy na działanie. Ugiął nogi w kolanach i wbił oręż prosto w miękką cześć gada, błękitna, smrodliwa ciecz oblała jego kombinezon, robiąc w nim przy okazji dziury. Odrzucił cielsko, mając nadzieję, że to już koniec.
Niestety, nie minął moment, a zwierzę dźwignęło się na nogi, po jego ranach nie było śladu.
— Nie bez powodu z części jego ciała tworzy się takie silne eliksiry regeneracyjne. Jeśli nie będziesz precyzyjny i szybki nigdy go nie upolujesz. To nie dzik, czy jeleń, gdzie jedno dźgniecie byle gdzie, sprawi, że prędzej, czy później ofiara ulegnie wykrwawieniu. Lepiej się postaraj się. — Włożył w usta źdźbło trawy.
     Thomas powoli żałował decyzji o polowaniu, mógł poczynić lepsze przygotowania, niż liczyć na demona i specjalny strój. Niecierpliwość niszczy każdy plan. Przeklinając swoją głupotę, ruszył w kierunku bestii, odwrócił broń, kierując ją do ziemi. Jeśli nie zdąży z atakiem, skończy z przegryzionym gardłem.
     Dwie pary oczu wpatrywały się w siebie z nienawiścią, przygotowując swe ciała do ataku. Przeżyje tylko jeden, drugi będzie tylko martwym ciałem. Z umysłem wypełnionym walką zaczęli makabryczny taniec niczym z areny gladiatorów. Człowiek próbował przybić trójzębem gada do ziemi, a maszkara wciąż kierowała paszcze w odsłonięte gardło. Bez skutku, wciąż wyrywali się ze szponów śmierci, doznając niewielkich ran.
     Waga losu powoli zaczęła przechylać swą szalę na stronę poczwary. Istota ludzka powoli traciła siły, a chroniący kombinezon zdawał się być zwojem szmat, postrzępiony od pazurów i kłów. Upadł na kolano, na to czekało zwierzę. Podbiegło do rannego, trafiając wprost w jego pułapkę. Trzy ostrza w jednym rzędzie, jak gilotyna kata wbiły wzmacnianą stal w łuskowate ciało, przebijając je na wylot. Ofiara wreszcie nią została, nie mogąc się ruszyć, tkwiła w maniakalnym i bezskutecznym uporze wydostania swego marnego życia z tej sytuacji.
     Wright powoli wstał i unikając przedniej części potwora, skierował kroki w stronę boku. Miecz ukazał swą klingę, groźnie błyszczącą w słońcu, nadszedł kres ohydnego żywota łakomego dzieciobójcy. Oręż powoli niszczył łuski, tkanki, aż w końcu narządy. Młodzieniec z niemal bezwzględną metodyką miażdżył organy, upewniając się, że zwierzyna wreszcie zdechnie. Na twarzy zabrakło emocji, czuł zwycięstwo nad śmiercią, kolejny raz kostucha nie zaznała jego duszy. Ten upiorny kościotrup jeszcze sobie poczeka. Thomas zarzucił sobie martwego jaszczura na plecy, te łowy były trudniejsze, niż myślał. Musiał wrócić do domu, unikając brata i matki. Oby Winston nie wybrał się akurat teraz do miasta. Zaczekał, aż dzień zmieni swą pozycję ze siostrą nocą i ruszył z powrotem. „Wykąpać się i wyspać, tylko tego pragnę”, tylko te myśli trwały mu w głowie aż do jego pokoju.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4