Ciemna opowieść – Część I


Ozar
Dziad borowy
Podano do stołu

krajew34
Paker malkontent
Roztopione lody
Gatunek: Horror

     Ziemia zaskrzypiała pod wojskowymi, skórzanymi butami, a po chwili stanęły w miejscu tuż przed obrazem natury. Postać odziana w czarny mundur ze swastyką na rękawie spoglądała na skąpany w ciszy las. „Tak, tu będzie najlepsze miejsce”, pomyślała, poprawiając czapkę. Klaus Jork, tak się nazywał ten oficer z najbardziej przerażającej organizacji świata, kiwnął dłonią na ordynansa, by ten pozostał w samochodzie. Powoli zszedł lekkim zboczem na dół, strącając poranną rosę z zielonej trawy. Dookoła ptaki świergotały swą pieśń, a zwierzęta płochliwie przemykały między zaroślami. Kąciki ust uniosły się ku górze, tworząc uśmiech, każdy krok coraz bardziej upewniał go o wyborze tego miejsca. Ukucnął przy kolorowym kwiecie i delikatnie zerwał go. Natura jest olśniewająca. Z oczami przesiąkniętą nieznaną wizją, podszedł do drzew, delikatnie kładąc dłoń na korze. „Jeszcze chwile poczekajcie, wkrótce wasza gleba zostanie wzmocniona i wzrośniecie w siłę”, poklepał pień, po czym zadowolony wrócił do sierżanta.
— Jak się udała przechadzka, majorze? — spytał, wychodząc z długiego pojazdu.
— Obcowanie z przyrodą to jedna z niewielu przyjemności w nadmiarze obowiązków, chłopcze. — Poprawił kaburę z ulubionym Lugerem. — Czy porucznik Szmitt już przybył?
— Dosłownie przed chwilą, sir — odparł z wyczuwalną służalczością.
— Wyśmienicie. Przywołaj go.
Sierżant stuknął obcasami, po czym skierował się w stronę wielkoluda siedzącego z tyłu Kubelwagena, zaparkowanego nieopodal. Tylko głupiec nie zauważyłby, do czego ten oficer armii przywiązuje największą wagę. Tężyzna fizyczna niemal wylewała się spod obcisłego munduru. Chwile porozmawiali, widać było, że Szmitt nie pała zbyt wielką chęcią do kontaktu z esesmanem. Z miną skazańca opuścił ulubiony samochód.
— Melduje się porucznik Johan Smitt — wyrzucił z siebie standardową, najkrótszą formułkę, nie siląc się na regulaminowe zasalutowanie.
— Bardzo dobrze, nasz nawóz gotowy? — spytał „czarny”, nie odrywając wzroku od szumiącego gaju.
— Jawohl, przygotowany na pace według rozkazu. — Z odrazą wpatrywał się w swojego rozmówce. Jak kogoś takiego mogli spłodzić jacyśkolwiek ludzie?
— Wyślijcie swoich ludzi, by wykopali odpowiedniej wielkości dół.
— A nie mogą... — Nie dokończył, zgromiony spokojnym wzrokiem błękitnych oczu. Czyste cechy prawdziwego Aryjczyka znacząco wpłynęły na jego karierę w SS.
— Poruczniku, nie każ mi się powtarzać. Pamiętajcie, że chodzi tu o cenny surowiec, podatny na pękniecie i inne urazy. Wprawdzie moglibyśmy rzucić go bez żadnych przygotowań, lecz w ogóle nie skorzystałyby na tym rośliny, nie wspominając o innych irytujących skutkach. Między tamtymi drzewami będzie w sam raz, tylko uważajcie na korzenie. Uszkodźcie choćby gałązkę, a będziecie mogli liczyć albo na sąd polowy, albo na dołączenie do frontu wschodniego. No dalej, nie mamy czasu. Jeszcze dziś czeka mnie ważne spotkanie.  — Nie miał chęci na obszerniejsze tłumaczenie zadania osobiście zleconemu mu przez Himmlera. W końcu taki mięśniak i do tego wieczny malkontent nie pojmie istoty tej ważnej sprawy. Nie wspominając o tym, że gosposia miała podać do stołu bardzo smaczne jedzenie w czasie burzliwych rozmów. Nędzne śniadanie zjedzone dosłownie dwie godziny temu, mogło zaspokoić chwilowo apetyt.
     Żołnierz kiwnął głową i krzyknął do swoich ludzi, by wzięli szpadle i zaczęli kopać. Reszta pozostała, jako strażnicy wartościowego ładunku. Nie minęła chwila, a okoliczne echo roznosiło po okolicy dźwięki przerzucanej ziemi. Major Jork obserwował pracę Wehrmachtu z daleka, nie chcąc ubrudzić sobie munduru, jednak czujnie lustrował mężczyzn, bacząc, by nie uczynili krzywdy naturze. Jeszcze tego brakowało, aby skrzywdzili przyrodę. Było to niewybaczalne. Na całe szczęście zarówno dla rodzin pracujących, jak i dla samych podejrzanych nic takiego się nie stało. Cali spoceni i zdyszani wrócili do ciężarówek.
— Poruczniku, już czas. Wyładowujcie — rzucił spokojnie, kładąc rękę na broni. Żołnierze otworzyli klapy i zaczęli poganiać wychodzących. Dzieci, starcy, kobiety, mężczyźni opuszczali ciemneg wnętrze, mrużąc oczy przed rażącymi promieniami słońca. Nie mieli czasu, by zrozumieć sytuacje, kolby karabinów popędzały ich w stronę wykopanego dołu. Wielu potykało się, schodząc w dół, ci nieszczęśliwcy otrzymali tylko razy, zamiast litości. Panicznie obserwując wszystko wokół, dążyli do ostatecznego celu, czy wiedzieli, co ich czeka? Nie. Czy się domyślali? Zapewne tak.
— Macie ogromne szczęście i niesamowity zaszczyt zostania wreszcie czymś pożytecznym, marni podludzie. — rzucił oficer z trupią czaszką na czapce. — Polacy, Żydzi, Cyganie, komuniści i inne męty, dostaniecie wreszcie życiową szansę na zmianę swej nędznej przynależności. — Kiwnął dłonią w stronę tymczasowych podwładnych. Szczęknęły odbezpieczone Schmeissery i Mausery, wszelka nadzieja zniknęła w przenikającym duszę mroku. Zabrzmiały krzyki i wystrzały. Pociski raz za razem przemierzały kolejne ciała, niosąc śmierć i ból. Przerażone oczy powoli zamierały w śmiertelnej agonii, a ramiona zastygały w bezskutecznych próbach zasłonięcia dzieci. Tylko starzec spoglądał smutnym wzrokiem w stronę największego oprawcy, powoli osuwając się na kolana. Wreszcie nastała cisza, nawet życie lasu zamarło zszokowane zbrodnią intruzów. Wiatr rozwiewał dym z gorących luf, a kaci w spokoju przeładowywali zbrodniczy oręż. To nie była ich pierwsza egzekucja.
     Jork powoli podszedł do krańca dołu, wpatrując się z satysfakcją na rezultat tylko jednego rozkazu. Natura dostała upragniony prezent, a te nic niewarte bestie z nędznego gówna zostaną nawozem, użyźniającym glebę. Nagle jego uwagę przykuł ruch jednej z ofiar i cichutki płacz. „Nawet nie potrafili w spokoju zdechnąć”., splunął na ciała. Z odrazą zbliżył się do jeszcze żywej kobiety i jej dziecka, wyciągając w międzyczasie pistolet.
— Błagam. Oszczędź, choć moją córkę — szepnęła niemal bezgłośnie z oczyma pełnymi łez.
— Wasza rola została już przypisana, nie zmieniaj mych planów, nędzna kobieto. — Szybko pociągał za spust, raz za razem, a krótkie rozbłyski światła oświetlały pośmiertne maski dawnych żyjących. Skończył, dopiero gdy zabrzmiał suchy dźwięk, oznajmujący o braku amunicji zarówno w komorze, jak i w magazynku. — Zasypać! — rzucił krótko. Niemcy zajęli się poleceniem z kamienną twarzą, bez emocji przykrywali ziemią kolejne ciała. W końcu była wojna, wygranym uchodzi wszystko na sucho, przynajmniej wtedy tak myśleli.
     Oficer wciąż trzymając w dłoni wspaniały kwiat, wrócił do samochodu. Z przyjemności nadszedł czas, by przejść do obowiązków. Zamknął z głośnym hukiem drzwiczki, cały czas wpatrując się w drzewa. „Rośnijcie zdrowo”, pomyślał i natychmiast poczuł szarpnięcie autem, które powoli ruszyło polną drogą. Życie w lesie powróciło do poprzedniego porządku, ignorując tragedię na swoim podwórku, tylko echo, jakby ciszej niosło dźwięki, bez żadnego entuzjazmu.
     Trasa podróży wiła się między malowniczymi krajobrazami. Najpierw zielone gaje, zapraszające gości szumem, paletą barw roślinności, obiecując upragniony odpoczynek. Następnie po obu stronach jezdni lśniły, niewzruszoną taflą piękne jeziora, wabiące ciepłą wodą i czystą plażą. Gdzieniegdzie można było dostrzec ludzi, młode pary, chcące spędzać czas ze sobą, z dala od oczu dorosłych, czy też dzieci bawiące się w żołnierzy i piratów.
— Sierżancie, jak oceniacie tutejsze góry? — spytał, podnosząc lekko głos, by dotarł do uszu kierowcy. — Ponoć byliście tam na ostatniej przepustce.
— Majorze, nie umywają się one do naszych Alp. Wszędzie masa Słowian, brak wyznaczonych szlaków.... Nie znalazłem ustronnego miejsca, by nacieszyć się górami. Dobrze, że przynajmniej kobiety mają piękne, dzięki czemu nie uznałem przepustki za straconą.
— Chłopcze, wstydziłbyś się. Ty jako przedstawiciel nadrasy zabawiasz się z podludźmi? Masz tyle wspaniałych, porządnych Niemek, które z radością zagrzeją ci łoże. Zadbałbyś w ten spokój o przyszłe pokolenia Trzeciej Rzeszy. Zamiast tego wybrałeś to... — Skrzywił się, jakby wdepnął w zwierzęce odchody.
— Melduje, oficerze, że chodziło tylko i wyłącznie o chwilowe zaspokojenie ciała, ani myślałem, by łączyło mnie coś z tymi marnymi Słowianami.
— Mam taką nadzieję. Jesteśmy elitą, pewne zachowania nam nie przystają. — Zamilknął na dłużej, oddając się rozmyślaniu. Czekały go rozmowy z komendantami obozów na temat szybszej likwidacji ich „pensjonariuszy”, wprawdzie piece chodziły non-stop, ale to wciąż było za mało. Zajmowali tylko miejsce, które dało się wykorzystać w korzystniejszych celach. Później musiał oszacować powodzenie planów osiedla dla wyższych sfer w jednym z tutejszych miast, lecz tu problemem była lokalizacja. Albo Kraków, albo Warszawa. Wciąż nie wiedział, co wybrać.
     Z wewnętrznego monologu wyrwał go oślepiający błysk światła tuż obok auta. Poczuł, jak pojazd podskoczył i zaczyna dachować. Ogromna siła popchnęła go na twarde siedzenia, uderzając jego głową w drzwi, w wyniku czego stracił przytomność.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4