Ciemna opowieść – Część II

     Delikatne szturchanie przywróciło mu świadomość, z pierwszą przytomną myślą poczuł każdą kosteczkę w swym ciele. Obolały otworzył oczy to, co ujrzał, natychmiast przywróciło mu jasność umysłu. Nad nim nachylał się potężny jeleń z rozłożystym porożem, a dookoła kwitła łąka, pełna zielonej trawy i różnych kolorowych kwiatów. Czyżby śnił? Poszukał wzrokiem wraku, lecz nic nie dostrzegł, eksplozja wyrzuciła go aż tak daleko? Nie, niemożliwe.
— Wreszcie jesteś, chłopcze.
Dobiegł go głos z prawej strony. Ile to minęło lat, od kiedy ktoś go tak nazwał? Zdaje się, że ponad trzydzieści lat temu, gdy jeszcze nim był, gdy obchodziła go tylko zabawa z kolegami i spacery po wielkich borach. Czysty umysł niczym nie przeżarty ani nie pochłonięty, wspaniała przeszłość bez zgrzytów oraz zła. Wzrokiem powędrował w stronę źródła dźwięku. Na okazałym pniaku siedziała dziwna postać ni to staruszek, ni to coś. Odziana w szatę z liści z drugą brodą z korzeni, w ciemnych, brązowych dłoniach trzymał dymiącą fajkę.
— Kim jesteś? — Pytanie dziecka, lecz innego nie miał.
— Ja? — Dziwna osoba wstała i powoli podeszła do esesmana. Zielonymi, łagodnymi oczyma spojrzała na zszokowanego nieboraka. — Mam wiele mian i nazw. Jedni nazwali mnie Panem Lasu, jeszcze inni Demonem Gaju, a znaleźli się jeszcze kolejni, którzy po prostu twierdzili, że jestem Zjawą. Ty możesz nazywać mnie Dziadem Borowym, w końcu to właśnie w Borze Wspomnień utknąłeś.
— Jak to utknąłem?
— Umysł dorosłego, a pytanie sugerujące coś zupełnie przeciwnego. — Wypuścił z ust obłok zielonkawego dymu. — Ci na górze nie wiedzą, co z tobą zrobić. Bez mojej interwencji zapewne już byś cierpiał piekielne męki. Bądź co bądź, człowiek, tak bardzo kochający naturę, nie może być całkiem zły.
— Dlaczego miałbym? Byłem i jestem wierny ojczyźnie, zrobiłem wszystko dla niej, czyż nie zasługuje na zaszczytne miejsce? — Powoli wracała mu pewność siebie.
— Zaszczytne miejsce? Zobaczymy. — Machnął dłonią, otwierając dziurę pod Jorkiem.
Z okrzykiem przerażenia wpadł w ciemność.
     Po kilku sekundach wreszcie przestał spadać, poczuł jakiś ciężar na sobie, dookoła panował przeraźliwy chłód, również przeszkody nim emanowały. Z kieszeni wysupłał srebrną zapalniczkę, prezent od podwładnego. Rzadko palił, ale nie mógł zaprzeczyć, że przydała mu się w wielu sytuacjach. Z metalicznym pogłosem otworzył ją i po chwili wykrzesał płomień. Zaraz tego pożałował, wszędzie widział martwe twarze, przyglądające się szklistymi oczyma. Rozpoznawał tych ludzi, zauważył zakrwawioną kobietę z dzieckiem oraz staruszka, który umarł w ciszy i spokoju pod gradem kul.
— Poznajesz swe dzieło, prawda? — rzekł umarły starzec, powodując zimne poty u "czarnego". — Wiesz, ile żywotów zmarnowałeś? Te wszystkie ofiary mogły przyczynić się do czyjejś zmiany, mogły wiele uczynić dla świata.
— Przecież to nędzni podludzie, zupełnie niepotrzebne śmieci świata — odpowiedział drżącym głosem.
— Czy aby na pewno? — Ponownie sceneria uległa zmianie. Jork stał w znajomym pasiaku, dookoła kręcili się uzbrojeni strażnicy, a całość otaczały druty kolczaste. Tuż obok niego nadzorca tłukł niemiłosiernie drewnianą pałką jakiegoś człowieka, krzycząc przy tym na całe gardło. Gdy skończył, ruszył w jego stronę. Chciał powiedzieć, że nie jest ani Żydem, ani Polakiem, że jest wspaniałym Aryjczykiem, lecz żaden dźwięk nie opuścił gardła. Pierwsze uderzenie wyłamało mu kilka zębów i posłało na ziemie.
— Ty brudna świnio! Śmiałeś się patrzeć na mnie? Na mnie?? — ryknął, podnosząc pałkę.
— Nadal sądzisz, że jesteś taki wyjątkowy? — spytał starzec, stojąc obok, ze spokojem patrząc na jego męki. — Czym teraz się różnisz? Bez odpowiedniej mowy, w tym samym ubraniu. Twe niebieskie oczy i blond włosy nic ci nie pomogą.
     Strażnik po paru minutach skończył, Jork jednak już nie mógł poruszać ciałem, zamknięty w skorupie, obserwował ze strachem, co się dzieje. Podeszła para wychudzonych więźniów, którym bliżej było do szkieletów, niż do istot ludzkich, Podnieśli jego ciało i skierowali kroki w stronę pomieszczenia z ogromnymi kominami.
     „Nie, nie, nie zrobią tego”, już się domyślał, gdzie idą. Przecież bywał tu tak wiele razy, tak bardzo wychwalał to rozwiązanie. Po co zanieczyszczać ziemię, skoro można pozostałości spalić? Kolejne pasiaki otwarły szerokie wrota, a ogromnym żar buchnął z pomieszczenia. Ciał było mnóstwo, porozrzucanych, jak worki ziemniaków dookoła, lecz to jego położyli na „ławce”, jako pierwszego. Płomienie z otwartego pieca już tutaj lizały jego stopy, potęgując ból.
— Ratuj mnie — szepnął do obserwującego starca.
— Dlaczego? Przecież teraz jesteś śmieciem, podludziem. A śmieci trzeba się pozbywać, sam tak powiedziałeś. — Spokojny ton głosu przerażał bardziej od wszystkiego.
Kapo z pomocnikiem powoli zaczęli wpychać wózek w głąb ognistej czeluści, nogi, uda, brzuch zaczęły płonąć. Mięso zaczęło się topić, skóra niemalże wyparowała, odsłaniając białe kości. Jork chciał krzyczeć, ale bez skutku. Widział swe wnętrzności, które niknęły w rozszalałych ogniach, powoli zanikał w szalonym bólu.
Wreszcie wszystko ucichło, nie było bólu, nie było żaru. Przed sobą ujrzał starca.
— Nadal twierdzisz, że może istnieć taki podział? Jesteśmy ludźmi, możemy różnić się charakterem, wyglądem, inteligencją, ale nie jesteśmy od siebie na tyle inni, by oceniać kogokolwiek, jako podludzia, czy nadludzia. Chcielibyście być bogami, elitą wśród naszego gatunku, a prawda jest jedna, nas istoty ludzkie ogranicza więcej, niż moglibyśmy przypuszczać, włącznie ze wspaniałym intelektem oraz logicznym rozumem. Jesteśmy, niczym żaby w studni, mówiące, że nie może być innego świata, niż kamienne ściany ludzkiego pojmowania oraz wąskie niebo u góry. Ograniczeni wąskimi horyzontami, przepełnieni ambicjami i przerysowanym ego.
— Skończyłeś? — spytał, siadając na ławce, jedynym meblu w otaczającej ciemności.
— Koniec? Nie Klausie, to dopiero początek. — Na ciele staruszka pojawiły się krwawiące rany. — Pora na kolejny etap.
Znikł, a wraz z nim ławka. Poczuł zimno przenikające do szpiku kości, wiatr, jak lodowe bicze smagał jego ciało. Zmuszony do spuszczenia głowy dojrzał lód pod swymi stopami.
— Jesteś zadowolony, bracie? — Znajomy głos przyprawił go dreszcze.
— Hans? — Bez trudu rozpoznał młodszego krewniaka. Zupełnie się zmienił, odziany w poszarpany mundur, w dłoniach trzymał karabin z rozerwaną lufą. — Przecież ty nie żyjesz...
— Czy nie mogę powiedzieć tak samo o tobie?
Nad nimi przeleciały samoloty z czerwoną gwiazdą na kadłubie, stalowe kolosy z czarnymi krzyżami o włos minęły stojących.
— Zdradziłeś mnie, Klausie. Sprzedałeś Gestapo jak zwykłego bandziora.
— Chciałeś zmieszać naszą krew z krwi tej polskiej dziewczyny! — krzyknął.
— O nią ci chodzi? — Żołnierz ścisnął mocno dłoń, a masa szkarłatnej cieczy wyciekła wartkim strumieniem na śnieg, barwiąc go. — Więc wolałeś, by wsiąkła w ziemię i została wylana na darmo?
— Zginąłeś chwalebnie, broniąc ojczyzny!
— Broniąc? Mówisz o tym? — Wskazał ręką na żołdaków gwałcących młodą Rosjankę. — Albo o tym? — Po przeciwnej stronie oddział rozstrzeliwał cywili. — To jest obrona?
— Gdyby nie poświecenie naszych żołnierzy, czerwona horda zalałaby Niemcy. — Nie wzruszyły go, przedstawione przed chwilą obrazy.
— Poświecenie... Co wy, siedzący za biurkami, trzymający się z dala od wojny możecie wiedzieć? Rozejrzyj się.
     Bitwa trwała w najlepsze, czołgi raziły ogniem ze swych dział, żołnierze obu stron nacierali na siebie, a wybuchy, niczym mocny akompaniament wspomagały scenę. Krzyki zlewały się z metalowym łoskotem, oderwane kończyny odlatywały na różne strony. Tu jeden stracił nogę, następnemu odpadły powieki, zginął z wyłupiastymi gałkami ocznymi. Jeszcze inny został poprzebijany bagnetem. Czołgiści z agonalnymi krzykami piekli się w metalowych trumnach. Samoloty z pozamarzanymi przyrządami i olejami pikowały w dół, milknąc w objęciach matki ziemi.
— To konieczność...
— Tak samo powiesz rodzinom? — Znikł konflikt, a pojawiło się wnętrze różnych domów. Łkające kobiety, lamentujące matki, smutne spojrzenia dzieci. — Czy dla ambicji jednego człowieka było warto tyle poświęcać? Czy nie mogliśmy w porę przejrzeć na oczy, za jakim szarlatanem podążamy? Czyżby desperacja po pierwszej wielkiej przegranej i okrutnym traktacie sprawiło, że straciliśmy resztę rozsądku?
— Nie mów tak! — krzyknął rozpaczliwie. — Fuhrer poprowadzi Rzeszę do zwycięstwa!
— Lód, po którym stąpają Niemcy, jest kruchy i łatwy do stopienia. Nawet nie wiesz, jaki mrok sprowadzi na nas twój ukochany wódz... Powodzenia bracie, wierzę, że się opamiętasz. Nawet największy zły czyn można odpokutować. — Znikł podarty mundur i zniszczona broń. Ich miejsca zajęło zwyczajne ubranie i pierścionek na palcu. Tuż obok Hansa stała ta polska dziewczyna, Klaus chciał coś powiedzieć, lecz kolejny raz nie mógł. Jego brat wyglądał na naprawdę szczęśliwego, nawet Jork nie mógł rzucić żadnego epitetu, czy wulgarnej uwagi. Z mieszanymi uczuciami obserwował, jak para niknie w ciemnościach.
— Nadal uważasz, że należy ci się zaszczytne miejsce? — Tło uległo zmianie. Szli wraz z Dziadem Borowym ulicą dużej miejscowości, w oddali słychać było wystrzały, a jękliwy odgłos pocisków artyleryjskich rozbrzmiewał co jakiś czas.
— Ja nie wiem... Nadal sądzę, że Hitler to zbawiciel Niemiec, jednak mój brat wydawał się taki szczęśliwy, gdy stał obok niej...
— Popatrz więc dobrze, co czeka twój kraj... — Weszli między budynki, a właściwie ich gruzy.
— Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? — Z lekkim niepokojem rozglądał się wokół.
— Nie poznajesz? Spójrz, tam jest Ren... — Wskazał na długą rzekę, gdzie amfibie z białymi gwiazdami ostrzeliwały ogniem karabinów maszynowych drugą stronę, zmierzając z masą amerykańskich żołnierzy na pokładach w stronę niemieckiego brzegu. — A tam ulica, gdzie mieszkałeś. — Stali przy oknie jego mieszkanie, gidze dostrzegł rosyjskich żołdaków, gwałcących jego siostrę i matkę, tuż obok leżał martwy ojciec, zastrzelony kulą z karabinu, a na niebie roiło się od alianckich samolotów, bombardujących inne części miasta.
— To jest Berlin — wyjąkał esesman.
— Zgadza się.
— Ale przecież zmierzamy drogą do glorii, Rzesza zyska wiele ziem.
— Nie zauważasz, że cena rosła z każdym kolejnym krokiem. Twój kraj zbyt wiele wziął na barki, by móc to udźwignąć. Ambicja przerosła rozsądek i moralność. Prawie jesteśmy na miejscu. —Wkroczyli do ogromnego budynku, drzwi, którymi weszli, zniknęły, pozostały tylko te z przodu, strzeżone przez żołnierza w zielonym mundurze z opaską MP na ramieniu. — Wchodź, czekają na ciebie.
    Popchnął wrota, z trudem przełykając ślinę. Co teraz na niego czeka? Znalazł się na drewnianym podium, pot obficie zrosił jego czoło, był na szafocie. Zorientował się, że ma związane z tyłu ręce, a na szyi założona jest lniana pętla.
— Oskarżamy majora SS Klausa Jorka o liczne zbrodnie wojenne, akty ogromnego okrucieństwa wobec ludności cywilnej i czyny godzące w człowieczeństwo.
Przed skazanym zasiadali sędziowie, jedni nosili mundury, a drudzy togi. Błyskały flesze aparatów dziennikarzy, panował hałas i chaos.
— Z przedstawionych wcześniej dowodów jasno wynika, że kara może być tylko jedna... śmierć.
— Śmierć! Śmierć! — skandowali wszyscy zgromadzeni. Kat z czarnym kapturem podszedł do dźwigni i pociągnął za dźwignie. Grunt uciekł Jorkowi spod nóg, a sznur zacisnął się na szyi. Tlen, jak okrutny sadysta powoli znikał z płuc, innych organów, a na końcu z mózgu. Mrok zawładnął oczyma esesmana, a wszelkie głosy zlały się w jedno.
— Majorze, majorze. — Ktoś szarpał go za ramię. Ranny otworzył oczy, był w rozbitym samochodzie. — Żyje pan?
— Co się stało?
— Wydaje mi się, że jednemu z naszych samolotów, zmierzających na wschód, odczepiła się bomba. Pechowy przypadek.
„Albo wola niebios, czy innego draństwa”, pomyślał Jork.
— Nic mi nie jest. — Powoli wygramolił się na zewnątrz, sprawdzając przy tym, czy nie ma ran. Oprócz tych spowodowanych rozbitym szkłem wszystko było dobrze. — Jest tu w okolicy jakiś bar, czy inne miejsce, gdzie można się napić?
— Ależ majorze, spotkanie....
— Pierdolić spotkanie.
Ordynans aż podskoczył ze zdziwienia, jeszcze nie słyszał takich słów od przełożonego. Esesman ani myślał spotykać się z kimkolwiek. Najpierw musiał dokładnie przemyśleć, co właściwie widział i czego zaznał...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4