Utracony los – Część I

Postać: Oswojony kosmiczny owad
Zdarzenie: Horror-historia z piłką nożną w tle
Gatunek: Kij wie co, chyba horror sci-fi

     Miarowy ryk silnika wspinającego się po nierównym terenie usypiał mnie momentalnie. Nie byłem tu pierwszy raz i zapewne nie ostatni. Podniosłem głowę i spojrzałem na resztę, a interfejs hełmu niemal natychmiast poinformował o stopniach i pseudonimach ludzi wokół. Zapomniałem cholerstwa skalibrować. Niczym sardynki w puszce siedzieliśmy ściśnięci w transporterze, oczekując na zakończenie podróży. Każdy wpatrywał się w inny punkt, byle uniknąć rozmowy. A o czym mieliśmy gadać? Co zrobisz, jak wrócisz? Kiedy skończysz służbę, czym się zajmiesz? Masz żonę? A może czy przeczyściłeś broń albo może pójdziemy na kielicha po misji?
     Wobec naszej jednostki żadne z nich nie miało sensu. Byliśmy, jak dziwki zamknięte w przymusowym burdelu, bez wolności, bez happy endu, używane wielokrotnie i likwidowane, gdy użyteczność spadnie do kilku procent. Mieliśmy tylko misje, świat dla nas nie istniał. Lekkie szarpnięcie uświadomiło, że dotarliśmy do celu. Karabiny mignęły niebieskim blaskiem, oficerowie, schowani w szoferce odbezpieczyli nam broń. Drzwi odtworzyły się bezszelestnie, a prąd za chwile miał się uruchomić, zabijając nieprzydatnych.
     Widziałem już niejedną taką śmierć biednych dzieciaków, którzy ze strachu w porę nie opuścili pojazdu. Usmażeni jak kurczak na różnie. Ciała, bądź ciało towarzyszyły nam w drodze powrotnej, uświadamiając nam, że nic nie znaczymy i wystarczy chwila, by zginąć. Ze ściśniętym żołądkiem z trudem przypominam sobie okropny fetor, męczący wszystkich aż do bazy. Świeże powietrze po kilku godzinach jazdy smakowało wspaniale.
Opuściłem pojazd zgodnie z rozkazami panów, tym razem nikt nie został, a podłużny, czarny karawan zamknął bezpieczne wrota, nie jako rozpoczynając zadanie.
— Słuchać ścierwa. — Na wyświetlaczach pojawił się "oficer kij w dupie". Służbista i dupek, mimo swej gadki nigdy do nas nie wyszedł. Obrażał, ukryty w bezpiecznej, praktycznie niezniszczalnej szoferce. Typowy "odważny". — Motłoch znowu szaleje w dzielnicy A-15. Zredukujcie ich liczbę i wprowadźcie spokój. Ruszać leniwe dupska! Uruchamiam działko! — Kto, by przypuszczał, że jedna twarz z durnym berecikiem na głowie może powodować u innych tyle nienawiści.
       Na słowo działko pobiegliśmy w rejon działań, inaczej wszyscy w promieniu kilku metrów od pojazdu zostaną przez nie poszatkowani. Pod stopami poczuliśmy ziemię, zamiast betonowej płyty, to znak, że skończyła się cywilizacja i wkraczamy do dziczy. Budynki z cienkich blach, usytuowane bardzo blisko siebie, wąskie uliczki i mnóstwo ludzi. Tu nie wysyłają policji, najwyższa władza nie kontroluje w ogóle rejonu A, nie przejmuje się losem tutejszych mieszkańców. Głód, choroby, morderstwa, gwałty, handel narządami i żywym towarem to podstawa życia tutaj. Jednak teraz nie słyszeliśmy ani jednego dźwięku, nawet dzieci nie płakały. Czujki zapewne już donieśli o naszej obecności.
     Mocniej ścisnąłem broń, przestawiając ją na ogień ciągły. Zapowiadała się piekielnie trudna walka. Powoli podchodziliśmy do pierwszych zabudowań, dłonie mimowolnie zaciskały się na karabinie, oczy wspomagane zewnętrzną elektroniką szukały wroga, a serce z każdą sekundą biło mocniej i szybciej. Pot spływał po kombinezonie bojowym starego typu, z trudnością walczyłem z nogami, uginającym się pod niewidoczną presją. Jakim cudem ja jeszcze żyje? Byłem tylko podrzędnym gangsterem w dzielnicy B, który zabił nie tego, co trzeba. Żadnym komandosem, czy też wyszkolonym żołnierzem. Drugi rok kary i nadal tu....
Zabrzmiał pojedynczy wystrzał, który posłał jednego z naszych na ziemie. W jego hełmie tuż nad zaskoczonymi oczyma widniała dziura. Nie było potrzeby sprawdzać pulsu, śmierć na miejscu.
— Mają pięćdziesiątkę! Kryć się! — krzyknął blondyn stojący obok mnie, momentalnie drugi pocisk trafił go w pierś. Przyrządy wskazały jego śmierć. Nie poczułem niczego, oprócz strachu, że nas nie wystarczy do ukończenia zadania.
— Macie pozwolenie na użycie broni ciężkiej — zabrzmiał w słuchawce znienawidzony głos, a następnie od strony zamaskowanego wielkoluda metaliczne kliknięcie.
     "Cholera, tylko nie to", pomyślałem, odskakując, jak najdalej od tego świra. Nazywaliśmy go ciężkim samobieżnym działem, po odbezpieczeniu broni, powolnym krokiem ruszał do przodu, ostrzeliwując wszystko, absolutnie wszystko na swojej drodze pociskami wielkości ręki dziecka. Jakim cudem mieścił tyle amunicji w tak małej torbie? Nie mam pojęcia, plotki głoszą, że był tutaj, jako obiekt testowy. Nie myliłem się, co do mojej reakcji. Kilka sekund później zmiótł serią dwóch swoich i niczym nie zrażony, poszedł dalej. Tak jak po pięćdziesiątce zostaje wielka dziura, tak po armacie mięśniaka mamy dwie, oddzielone części, żeby nie powiedzieć, że same części ciała.
     Zostało nas dwudziestu, czterech zabitych na samym początku, no nieźle. Pod osłoną świra zaczęliśmy przeszukiwać boczne budynki. Smród fekaliów i potu był nie wyobrażalny, jednak nie było wyjścia, trzeba iść dalej. Głupia myśl o ucieczce tliła się na samym dnie duszy, ale już dawno z niej zrezygnowałem. Gdzie miałbym uciec? Naznaczony wielkim czerwonym piętnem na plecach w kształcie czaszki z numerem w pustych oczodołach oraz drugim na szyi, byłem widziany nawet w tłumie. Każdy zakrywający szyję stawał się podejrzanym, a w szarej masie ze stuprocentowym spranym mózgiem łatwo trafić na konfidenta. Szczególnie w strefie B i C, w A automatycznie byliśmy skazani na śmierć. Władza w ten rejon zawsze wysyłała czerwone czaszki, kierując gniew ludu właśnie w naszą stronę. Niektórzy próbowali uciekać, lecz zawsze ginęli. Wolność pozostała dla nas oddaloną utopią.
     Poczułem, jak nadepnąłem na coś miękkiego. "Nie patrz w dół, nie patrz w dół, idź dalej", głupio powtarzałem w myślach, choć wiedziałem, że uczynię coś innego, dodając sobie kolejną postać do licznych koszmarów. Pod nogami miałem może dziesięcioletnią, brudną dziewczynkę, a przynajmniej tak wnosiłem, gdyż moja stopa była w miejscu, gdzie powinna być jej głowa. W małych rączkach ściskała poszarpanego misia, tuląc się do drugiego ciała, dość młodej kobiety w zniszczonym ubraniu i krótkich, niezadbanych włosach. W tym momencie ta ostatnia otworzyła oczy, momentalnie zrobiłem kilka kroków w tył. W panice oddałem w jej kierunku parę strzałów. Zamiast krzyków, czy też jęku bólu zauważyłem tylko uśmiech i ulgę. Dołączyła do swojego dziecka.
— Gangster, gangster — usłyszałem w słuchawce Starego, weterana z jakieś wojny, który nie wypełnił rozkazu, stając się obiektem niepożądanym. — Znalazłeś jakiś żywych? Dlaczego strzelałeś?
— Tylko jakiegoś rannego, dobiłem go. — Przed nami Mięśniak pruje ogniem, a on się pyta, dlaczego strzelałem... Nigdy nie zrozumiem wojskowych.
— Nie marnuj amunicji. Kto wie, ilu jest jeszcze przed nami. — Tylko dzięki Staremu jeszcze żyjemy, szkolił każdego, kto trafił do czaszek. Podziwiam jego determinacje, szkolić skazanego, który zginie na następnej misji. — Meldujcie!
— Lewa czysta.
— Prawa czysta.
— Kanciarz, jak tam Mięśniak? — spytał idącego za świrem.
— Natrafiliśmy na istne gniazdo szerszeni. Broń automatyczna, ciężkie karabiny maszynowe... Nawet mięśniak musiał się schować. — W tle było słychać istną kanonadę, motłoch nie chciał ginąć, jak zwierzęta w rzeźni.
— Atak frontalny nie ma sensu. Użyjcie OKR.
     Kolejne świństwo stworzone przez Kompanie Naukową tego miasta, dane nam do testowania. Oswojony kosmiczny robal w skrócie OKR, insekt wielkości żuka, modyfikowany genetycznie służący do niszczenia budynków wraz z całą zawartością. Cały czas w uśpieniu, dopiero po otwarciu specjalnego pudełka wkracza do akcji. Biada, jak osłona ulegnie uszkodzeniu, a to dziadostwo obudzi się... W kilka sekund stworzy miliony swych kopii, pożre określoną ilość materii i zniknie, pozostawiając po sobie nowego, jednego insekta, który pozostanie w śnie przez kilka dni. Wystrzel i zapomnij.
     Nim jednak usłyszałem potwierdzenie odebrania rozkazów, okolicą wstrząsnęły krzyki z piekła rodem. Szybko zapomniałem o niedawnych lokatorach tego budynku, wybiegłem na ulicę, rozglądając się za resztą. Wszystko wydawało się takie same, dźwięki wystrzałów z przodu, wiatr szumiący, strącający cienką blachę. Przerzuciłem więc uwagę na coś innego. W kałuży błota dostrzegłem brudny plecak, zdaje się porzucony przez uciekającego. Naiwni ci, którzy by tak pomyśleli. Przeważnie służący do ukrywania pułapek na głupich, łasych na czyjąś rzecz żołnierzy. Chciwość nie podlega wiekowi, rasie, płci, czy nawet poziomowi zamożności, każdy z nas pragnie coraz więcej i więcej.
     Wykonałem krok w tył, ratując tym samym życie. Jak w zwolnionym tempie widziałem szybujący o włos od nosa metalowy, prymitywny toporek. Szybko podniosłem karabin do ramienia i wpakowałem parę pocisków w napastnika. Gdy adrenalina lekko opadła i zamiast celu, widziałem człowieka, podszedłem do martwego. Był prawie nagi z mnóstwem namalowanych na ciele symboli. Jak bardzo chciałem nie wiedzieć, co nas teraz czeka... Czemu do jasnej cholery wszystko dziś musiało być tak przewidywalne i znane? Chwyciłem za guzik nadawania i krzyknąłem:
— Gangster do Starego, Gangster do Starego. — Ze strachu zacząłem krążyć wokół.
— Tu Stary, melduj. — Usłyszałem krótką, zimną odpowiedź.
— Mamy przesrane, mamy przesrane. — Tak, jakby powtarzanie tego mogło coś zmienić.
— Uspokój się i mów. — Po mojej odpowiedzi wiedział, że coś się szykuje. Teraz musiał to ze mnie wydusić.
— Na dzielnicy dzikusy, powtarza... — Wypowiedź przerwał wybuch, który odrzucił moje ciało aż do zepsutej pompy.
— Zgłoś się Gangster — wywoływał Stary, choć ledwo i prawie niezrozumiale go słyszałem. Podniosłem tępo wzrok w górę, obserwując, jak masa prawie takich samych ludzi, uzbrojonych w prowizoryczną broń biegnie w stronę reszty. Gdzieś w oddali po boku zabrzmiały paniczne wystrzały i krzyk. Dorwali prawą grupę, musiałem opuścić odsłonięty teren, przynajmniej w teorii. Nim jednak się za to zabrałem, z tłumu wyłonił się mężczyzna w asyście dwóch kobiet z dzidami. Spojrzał na mnie, po czym jego usta wykrzywił dziki uśmiech. Nim zdążyłem pojąć, o co chodzi, w stronę mej głowy poleciała maczuga, wysyłając wszystko w ciemność.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4