Upadły Anioł - Rozdział 7

     „Nieźle, Urielu, zamiast przekonać Kasję do swoich racji, ty koncertowo to zepsułeś”, myślałem, pakując rzeczy do plecaka. Nie miałem pieniędzy ani na detergenty, ani na nową umywalkę, musiałem też zniknąć. Mógłbym zacząć walkę, mierzyć się z każdym napotkanym przeciwnikiem, jednak wolałem tego nie robić. Czy byłbym w stanie w każdym momencie kontrolować moc, a tym bardziej samego siebie? Światu niepotrzebny kolejny rzeźnik, zbyt wielu ich doświadczył...
     Teraz wystarczyło użyć kilku zaklęć i żegnaj miasto. Czy znikł mój strach przed używaniem mocy? W żadnym wypadku, możliwość spaczenia, szaleństwa wciąż przyprawiała o szybsze bicie serca i obfite pocenie się. Jednak bez magii nie przetrwam w żadnym miejscu. „Utkałem” więc sieć, która w teorii oddzielała ode mnie ludzkie modlitwy i inne podobne nieprzyjemne rzeczy, a przez którą powoli pozyskiwałem energię. Prowizoryczna rzecz i raczej nieskuteczna przeciwko skutkom potężniejszych zaklęć, ale z braku lepszych pomysłów, zawsze coś.
     Najpierw musiałem pozbyć się ludzi z budynku, wbrew pozorom opętanie ludzkiego umysłu nie stanowi większego problemu. Istniało niewielu, zdolnych do oporu przeciwko anielskiej magii. Naturalna, niewpływająca szkodliwie na „odbiorcę”, zupełne przeciwieństwo czarnej magii. Kilku wysłałem na poszukiwanie pracy, innych na spacery... W okolicy było tyle aniołów, że tak mizerne czary utoną w jakimkolwiek nadprzyrodzonym radarze. Jeszcze tylko stworzenie sztucznego ciała i pójdzie to wszystko z dymem.
— Działasz zbyt otwarcie jak na mizernego tchórza i zdrajcę... — Wysoki mężczyzna o zniszczonej czasem twarzy, zbliżył się do mnie. Z daleka biła od niego elegancja i poczucie władzy.
— Ty za to nie wyglądasz na anioła ani zwykłego człowieka czy też demona. Nie przypominał żadnego znanego mi mrocznego bytu... Zmieniali swoje postacie jak rękawiczki. — Nie traciłem czasu, na moment zignorowałem intruza i w międzyczasie stworzyłem oraz umieściłem "siebie" na miejscu, po czym zaklęciem podpaliłem ruderę. — Wydaje mi się, że nie przyszedłeś tu w sprawie rekrutacji. Piekło aż tak sparaliżował strach, widząc archanioła bez nadzoru? A może wciąż pamiętacie, ilu z waszych towarzyszy zginęło z mej ręki?
— Jesteś tylko prochem na butach, którego w żaden sposób nie można się pozbyć. Nie zamierzam pozwolić, byś niepokoił plany mistrza Lucyfera. — Zdobioną, srebrną laską stuknął trzy razy o ziemie, otwierając okrągłe, czerwono krwiste portale. — Dla niewiadomych, niewpisujących się w żadną regułę, nie ma miejsca. — Uśmiechnął się, oczekując na swe sługi. Demon z zasadami... Co jeszcze? Może szczery i uczciwy polityk w ludzkim rządzie?
     Zapach, który dochodził zza przyzwanych portali, niemal zwalał z nóg, już wiedziałem, co przybywa. Może się wydawać, że prócz dwóch nadprzyrodzonych ras nie istnieje nic poza tym, lecz byłby to bardzo powierzchowny wniosek. Tak jak na niebiańskich łąkach istnieją różni pomocnicy aniołów, tak w najgłębszych piekielnych czeluściach tkwią ci, zapisani w tworach ludzkich\, stanowiący niby fikcje. Wampiry, zombie, ghule i inne mary, jednak to nie oni byli na samej górze hierarchii, tuż pod samymi demonami.
     Z czeluści powoli wynurzył się ociekający gęstą śliną pysk, małe zgniło-złote ślepia poszukiwały celu, a zza zaciśniętych zębów dobiegał warkot. Potwór stał na dwóch nogach, a z dłoni wystawały grube, ostre, choć krótkie szpony. Wilkołaki, ludzkie dusze skuszone silą i potęgą, teraz cienie dawnych wielkich wojowników, wykonujące każdy rozkaz ich pana. W podziemiach istniało wiele mrocznych sług, używający tych bestii, jednakże istniał jeden arcydemon, który opanował sztukę tresury do perfekcji i idealnie pasował do staruszka, stojącego przede mną.
— Amonie, zestarzałeś się... Dawniej gustowałeś w bardziej wiktoriańskim stylu... Gdyby nie te monstra dalej tkwiłbym w błędnym przekonaniu... — Czułem, jak serce zaczyna przyspieszać. Nie było to jednak skutkiem pociągu do tej samej płci albo innego rodzaju fetyszu. W ciszy umysłu zacząłem słyszeć śmiech, okrutny, pełen szaleństwa śmiech. Śmiałem się ja, a może moje alter ego? Sam nie wiedziałem, która z opcji była gorsza. Ogromny ból rozsadzał moją czaszkę, a miliony szeptów łączyły się w jedno.
— Rozszyfrowanie mojej tożsamości za wiele ci nie da... Zabić go! — Słudzy nie czekali na powtórzenie, z wrzaskiem rzucili się w moją stronę.
     Szepty na chwile ustały, lecz w zamian glos Amona rozbrzmiewał głośnym echem, powoli ulegając zmianie w dziwny ton, przypominający ten z typowego ludzkiego horroru. "Zabij go! Zabij! Przecież to głupiec, przecież sam tego chcesz". Wyobraźnia, czy szaleństwo?
— Aktualnie nie mam ochoty na zabawę, więc bądźcie dobrymi pieskami i zjeżdżajcie — warknąłem, próbując jednocześnie uciszyć wewnętrzny, irytujący głosik. Wszystko zlewało się w jeden irytujący hałas. Irytujący, to było kluczowe słowo, wyjątkowo nie czułem strachu, czy też gniewu, tylko to jedno. Coś na wzór latającej dookoła muchy, która pomimo machania dłonią, wciąż uparcie próbuje usiąść ci na twarzy. — Amonie, nie chce wtrącać się w nic, co dotyczy nieba, czy też piekła. — Słowa z trudem powstawały w przepełnionej głowie. W mojej dłoni wisiała wilcza głowa, krew powoli ściekała, chciałem zabić je wszystkie pojedynczym atakiem, lecz wykonałem tylko jedną dekapitację, używając brutalnej siły. Ja, który chwaliłem swoje umiejętności szermiercze, postąpiłem zupełnie jak barbarzyńca. Hańba. Brak możliwości pełnej koncentracji, nie stanowił żadnej wymówki.
— Przecież tu wcale nie chodzi o twój udział w czymkolwiek... — Roześmiał się, poprawiając cylinder. — Twoja sama obecność może być przeszkodą dla Lucyfera, Ci co nie pasują nigdzie, powinni się dopasować, albo zniknąć. Przyciągasz zbyt wiele uwagi, Urielu. Nawet gdy znajdziesz kryjówkę, nie sposób cię zignorować. Chyba nie sądzisz, że potrafisz żyć bez używania mocy? To tak, jak z oddychaniem. Zawsze będziesz widoczny... W tej odwiecznej wojnie są tylko dwie strony, trzecia odciąga od ważnych rzeczy i nie może... nie... nie stnieje. Wie o tym niebo i wiemy o tym my, demony. — Odwrócił się w stronę ulicy. — Już tak późno? A tyle dusz mogłem przynieść... Tyle nowych sług stworzyć... Kończcie to i nie każcie mi czekać.
     Znowu otworzyły się portale, wilkołaków z każdym czerwonym kręgiem przybywało, a „głosik”, zamiast powtarzać te same zdania, rechotał w najlepsze, na domiar złego w tle zaczęła przygrywać muzyka cyrkowa, płynąca od pobliskiego wesołego miasteczka. Dom wariatów, rzekłbym, gdybym miał pewność, kto naprawdę był tym wariatem...


Komentarze

  1. Hejka,
    rozdział wspaniały, mam nadzieję, że wyjdzie z tego cało, brr wilkołaki... to chyba wolałabym wampiry... a może zaraz pojawi się ta demonica...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4