Upadły Anioł - Rozdział 16

     Noc sprzyjała przemyśleniom i uspokojeniu myśli. Elektryczne latarnie rozświetlały opuszczoną o tej godzinie atrakcje, psując jednocześnie westernowy klimat. Tylko z saloonu dobiegały okrzyki i wesoła muzyka. Pijaków i imprezowiczów można znaleźć wszędzie. Spojrzałem w stronę nieba, gdzie chmury nie zasłaniały błyszczących gwiazd. Zaczynałem tęsknić za tamtym życiem, za pomniejszymi aniołami, za wróżkami sprzątającymi moje mieszkanie, za dźwiękiem liry i dźwięcznym głosem Kasji, umilającym wspólny posiłek.
     Właśnie Kasja... Ile bym dał za zwykłą rozmowę z nią... ale dlatego za nią tęsknie? Czy na pewno z miłości? Czy może było to tylko zwykły przywiązanie? Patrząc z dzisiejszej perspektywy, sam nie wiem. Żyjąc wśród ludzi i poznając ich definicje uczuć, miałem wrażenie, że nawet je traktowałem maszynowo. Druga połówka przydzielona, plan dnia zaktualizowany. Praca, rozmowy, praca, rozmowy. Czym różniłem się od maszyny? Jeszcze Astaroth... Klaun może irytował i bredził w wielu sprawach, lecz w jednym miał racje... Nie istniał demon zdolny przeżyć kolejne spotkanie, przynajmniej nie w tak bliskim czasie. Dlaczego więc zawsze kończyło się to tak samo? Czyżbym potrzebował rywala, a raczej rywalki? Kogoś, kto mnie przechytrzy i uniknie ostrza?
     Musiałem przyznać, że Astaroth miała pomysły... Tu wysadziła mnie z magazynem amunicji, gdy próbowałem pomóc partyzantom go przejąć, musiałem wtedy zrobić zmianę z innym, mniej odpowiednim dla tej roli. Jako umarlak byłem tam zbędny. A jeszcze innym razem odurzyła bardzo mocnym afrodyzjakiem pewną ważną dla historii kobietę. Uratowałem ją z rąk demonów, lecz przez całą drogę była mocno związana. Wolałem nie wiedzieć, co by zrobił mój potomek, poczęty w tak komicznej dla mnie sytuacji i jak ucierpiałaby na tym oś czasu... Byłby kolejnym Hitlerem, a może Gandhim? Patrząc na temperament jego matki, pewnie to pierwsze... Na szczęście w tamtych czasach liny były naprawdę mocne, a zaklęcie powoli wyczyściło nieprzyjemne skutki w jej ciele i nie doszło do takich wydarzeń. Podobnych przygód było naprawdę wiele. Każdy konflikt z Astaroth przypominał naprawdę ciekawe połączenie kombinowania i udręki. Pomimo wyczerpania nigdy nie czułem nudy. Kasja i demon, dwie kobiety w mym życiu, każda w innej, nieznanej dokładnie roli.
     Spojrzałem na wychodzących, chwiejących się ludzi. I ta pośrednia rasa chciałaby być Bogiem? Cóż za głupota.... Błazen tu akurat nie miał racji. Nigdy nie wziąłbym pozycji Stwórcy. Z trudem radziłem sobie, mając w przeszłości artefakt, teraz ledwie wytrzymuje głosy pobliskich ludzi, a On słyszy je wszystkie... Tworzyć plany, przyszłość, dbać, by ktoś na tej ziemi został, by wszyscy nie pozabijali się nawzajem. Wciąż pamiętam, ile pracy kosztowało nas uniknięcie kryzysu atomowego. Stworzyć broń, mogącą zamienić zieloną planetę w pustynne kratery... Banda imbecyli... Mająca się za nie wiadomo kogo. Słabi i ograniczeni. Trudno nie tworzyć wizerunku Boga, jako siwego staruszka... Zwykły ludzki rodzic siwieje od kilku swych pociech, a co dopiero mając ich tyle.
     Stanąłem obok sztucznego jeziora i zacząłem wpatrywać się w tafle wody. Musiałem zignorować własne odbicie, bałem się, że zamiast siebie ujrzę klauna. Pogrzebałem po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów. W tylnej kieszeni, w poszarpanej i pomiętej paczce znalazłem ostatniego. Z pomocą magii zapaliłem. Dym rozszedł się po moich płucach, przynosząc ukojenie. Nigdy nie sądziłem, że w tytoniu znajdę lek na stres. Trochę mnie kosztowały, ale lepiej wyleczyć ciało z efektów ubocznych takiego nałogu, niż od narkotyków, czy innego świństwa. Będąc tutaj, nie potrzebowałem białego proszku, by uciszyć szepty. Było ich dość mało. Już dawno powinienem przenieść się na wieś albo inne opuszczone miejsce. Zbyt wiele na mej głowie, bym mógł myśleć o wszystkim.
     Obok mnie zaczęli spacerować ludzie. Pary trzymające się za ręce, rodzice z dziećmi, a nawet staruszkowie. Coś było nie tak. Nie przypominam sobie, by reklamowali jakieś widowisko tak późno w nocy, nie wspominając o dość niskiej temperaturze na zwykłą przechadzkę. Wszystko wyszło na jaw, gdy jedno z dzieci, podbiegło do mnie i chciało mi zniszczyć czaszkę kamienną maczugą. Odepchnąłem je trochę zbyt mocno i wpadło na latarnie, rozsypując się na kawałki. Każda osoba z wyższej rangi, czy to arcydemon, czy archanioł miała własne cechy, po których można było ją rozpoznać. Czy to hodowla specjalnych wilkołaków, czy też używanie gargulców. Stworzeni przez Boga do ochrony wielkich katedr przez nieczystymi siłami. Pełniły wiele funkcji wśród aniołów, lecz tylko jedna osoba używały ich do tak brudnej roboty... Eh... Czy wreszcie zaatakuje mnie ktoś, kogo nie znam? To irytujące, gdy zna się przeciwnika i wszystko przebiega praktycznie tak samo.
— Sealtielu! Nadal chowasz się za sługami Pana? Jeśli mnie pamięć nie myli, miałeś używać tylko swoich chowańców... strażniku moralności nieba. Byłem przy tym, jak Stwórca cię za to upominał. — Walka uległa pogorszeniu, gdy wszyscy napastnicy wrócili do oryginalnych postaci. Zniszczenie ich nie robiło żadnych trudności, lecz niemal natychmiastowa regeneracja wraz z dość sporą ilością sprawiały dużo problemów. Ponad dwumetrowe kamienne bestie z wielkim skrzydłami na plecach. Nie należeli do arcyłatwych przeciwników.
— Jak taki parszywy zdrajca, podstępna kreatura śmie wymawiać Jego imię! — Archanioł fanatyk, najgorszy sort, z racji swego "nadzwyczajnego oddania" Panu, został strażnikiem. Przynajmniej tak mówiła wersja oficjalna. Wszyscy wiedzieli, że nie można było go wysyłać do pracy z ludźmi. Dawniej zabijał tego, kto powiedział, chociażby jedno złe słowo o Bogu. Często w sposób jawny, przez co powstało masa legend i opowieści. Nawet teraz nie ukrywał swojej aury, świecił jak choinka w Boże Narodzenie, a dwie pary skrzydeł na plecach wzburzały tafle jeziora. Zawsze dbał o odpowiedni własny majestat. — Archaniele Urielu z rozkazu Najwyższego zostałeś uznany za winnego wykroczeń wobec Boga i niebu. Zostajesz skazany na wieczny sen, dopóki nie odkupisz swoich grzechów. Gargulce, zabijcie zdrajcę.
     Sealtiel był typowym "murem". Żadną rozmową ani argumentami nie przekonałbym go do zmiany zdania. Przypominał radio bez funkcji regulacji głośności, o wyciszeniu nie wspomnę. To ten gatunek, gdzie przy rozkazie o przeprawieniu się przez rzekę, pokonuje ją wpław, ponieważ nie wspomniano o moście, a po wszystkim tłumaczy się, że taki był tok myślenia Pana. Zanim ponownie spojrzałem na twardogłowego, musiałem uniknąć wielu ataków i roztrzaskać parę głów. Wciąż odczuwałem strach, albo raczej niechęć wobec używania mocy. Ze swoim niestabilnym stanem, wolałem unikać takich spotkań z ludźmi jak z tą małą dziewczynką. Blondyn, jak zresztą każdy archanioł, nawet nie zwracał na mnie uwagi. Recytował Biblie niczym zaklęcia. Święta księga zawierała wiele wspaniałych treści, lecz słuchając jej wersetów z ust fanatyka, brzmiały jak zwykłe brednie szaleńca. Takich powinno się zamykać w jakieś ciemnicy, niszczyli sens religii i odwracały innych od Boga.
     Niestety kolejny atak, tym razem z powietrza rzucił mną o ziemie. Czułem, jak plecy płoną żywym ogniem, pulsując wściekle. Ból był tak intensywny, że zmusił do uklęknięcia na jedno kolano.
— Czy nie mówiłem, że nie ma różnicy między jednymi a drugimi? — szeptał klaun. Już zaczynało mi porządnie odbijać, że wyszedł z mojej głowy. — Spójrz! Amon wysłał wilkołaki, Sealtiel gargulce, obaj zatopieni do szaleństwa w swych światach. Czyż niepiękne arcydzieło podobizn?
— Bredzisz... — odpowiedziałem cicho, ścierając krew z policzka.
— A ty się powtarzasz... Naprawdę sądzisz, że błękitni słudzy są nieskalani? Wystarczy tylko zobaczyć minę archanioła przed tobą... Doskonale wiemy, że zabija z przyjemnością, chwaląc przy tym imię Pana. Przez lata kryliśmy go, gdy dokonywał samosądów. Ilu z dawnych braci i sióstr wysłał na wieczny sen? Ilu skrzywdził, dopasowując swe niecne czyny do woli Stwórcy? Popatrz na biedne umęczone dusze, pragnące pomsty na oprawcy... — Poczułem, jak lodowate ręce chwytają mnie za nogę. Bezimienne istoty, przypominające anioły zaczęły wynurzać się z ziemi. Na nieznanych twarzach bił smutek, na jeszcze innych gniew i cierpienie. Każdy ich dotyk mroził krew w żyłach, czułem, jak wciągają mnie do siebie. — Wystarczy tylko rozerwać to ścierwo przed tobą. Jedno małe zaklęcie wystarczy. Doskonale znam twoje pragnienia. Jeszcze chwila, a jeden z wrogów znajdzie się w kałuży krwi.
— Przestań mącić mi w głowie! — wykrzyczałem, niszcząc przy okazji twory szaleństwa.
— Ja? Przecież to ty sam sobie to robisz... — Zniknął, głośno chichocząc. Czułem, że ten "atak" zranił mnie bardziej od tych fizycznych. Siły zaczęły zanikać, a obraz przed oczyma rozmywał się z każdym mrugnięciem. Trzeba było zaryzykować. Z odmętów duszy zebrałem wszystką manę, jaką posiadałem, wprawdzie nie wystarczy to do zlikwidowania przeciwnika, lecz do innego zaklęcia i paru klątw na pewno. Zbieranie energii w takim stanie, nie wpływało dobrze na stan ciała. Spomiędzy warg zaczęły sączyć się krew, a mięśnie niemal płakały z bólu. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.. jak to ktoś pisał. Wysłałem zaklęcie i wszystko związanie z Sealtielem zniknęło w białej poświacie. Zobaczymy, jak poradzi sobie w dżungli Amazonii z przekleństwem zakazu zaklęć. W wyobraźni widziałem jego zszokowaną minę. Było warto. Z uśmiechem na twarzy straciłem przytomność. Ciekawe, czy uznają mnie za trupa, czy pijaka...


Komentarze

  1. Hejeczka,
    za trupa pijaka uznają, a może zaraz ta demonica się pojawi i mu pomoże...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4