Cienka Linia - Rozdział 4

     Na drewnianym stole czekało grzane mleko, rozlane na trzy kubki, jednak prócz ojca Henryka nikogo nie było. Mój zwierzchnik minął mnie, prawie przewracając mnie na ścianę, co praktycznie nie stanowiło większej trudności przy takim cielsku.
— Stary przyjacielu, cóż jest na tyle ważnego, że idąc, jak taran, prawie przewróciłeś, młodziaka... — Otworzył drzwiczki od pieca i dorzucił do ognia.
— Niosę przyszłość naszego kościoła, Henryku... — Ścisnął mocniej torbę i skierował swe kroki w stronę pokoju.
— Oko chciwca nie zadowoli się tym, co posiada, a niegodziwa przewrotność wysusza duszę. — Zacytował z Biblii, nawet nie wiedziałem, kiedy ją wyjął i otworzył.
— Czy coś insynuujesz, zakonniku? — Jego oczy zapłonęły czerwienią, a głos nabrał makabrycznego brzmienia.
— Aleź skąd te nerwy, bracie. — Ojciec Henryk podszedł do proboszcza i położył mu rękę na ramieniu. Tamten najpierw popatrzył na nią, a następnie skierował wzrok na zakonnika. — To tylko słowa z Biblii, jest i będzie naszym drogowskazem. Czy potrzebuje powodu, by ją cytować?
— Doskonale znam te słowa, lecz co to one mają ze mną wspólnego? — Odepchnął przyjaciela i schował pod kurtką skórzaną torbę.
— Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia. Powinieneś pomyśleć o remoncie dachu kościoła, zebrałeś wystarczająco, aby za niego zapłacić i jestem pewien, że nadal ci znaczna kwota pozostanie. — Usiadł przy stole, opróżniając jednocześnie kubek z mlekiem. Przed sobą postawił świętą księgę, zaczął ją wertować, jakby szukał czegoś. A ja wciąż nie potrafiłem zrozumieć, co się tutaj dzieje. Normalnie to ojciec Henryk bywał pouczany, na co zresztą i tak reagował śmiechem, odrzucając temat żartami. Dodatkowo coś w wyglądzie księdza nie dawała mi spokoju. Wprawdzie prócz przekrwionych oczu, czy dziwnego głosu, nie zauważyłem istotnych zmian. A mimo to...
— W dzisiejszym świecie pieniądze to wszystko. Myślisz, że drewno, czy węgiel same spadną z nieba? A jedzenie? — Zaczął wymachiwać dłońmi niczym szaleniec.
— Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest miłość pieniędzy; niektórzy, ulegając jej, zboczyli z drogi wiary i uwikłali się sami w przeróżne cierpienia. Nie idź tą drogą, bracie. Jeszcze masz wybór... — Czy naprawdę miałem przed sobą zwykłą rozmowę? Atmosfera gęstniała z sekundę na sekundę.
— Pieniądze nie są złem, Henryku. — Próbował brzmieć łagodnie, ale ton głosu wszystko niszczył. — Są środkiem, by pomóc innym. Wiesz, ilu możemy uratować? Tylko pożądając wciąż i wciąż możemy zadbać o innych. — Na twarzy wykwitł uśmiech, usiadł nawet naprzeciwko, jednocześnie dość ostrożnie podchodził do otwartej Biblii.
— A skądże biorą się wśród was wojny i kłótnie? Tylko stąd, że różne pożądliwości zmagają się nawzajem w waszych członkach. Ciągle czegoś pożądacie, a nie możecie tego posiąść; posuwacie się aż do morderstw i nienawiści i też nie osiągacie celu waszych dążeń, a wszystko dlatego, że źle się modlicie. Nie dobrze, Pieterze, nie dobrze. Żeby nadszedł dzień, bym to ja sypał świętymi słowami. — Pokręcił z rozczarowaniem głową.
— Zamilcz! — Chwycił go za habit. — Myślisz, że jesteś taki mądry? Wiem... — Nie dokończył, mnich rzucił przed siebie garścią soli. Proboszcz zareagował zbyt mocno, wywrócił się wraz z ławą, zaczął wykonywać dziwne ruchy, przypominało to próby ugaszenia siebie samego.
— Młody, nie stój, jak kołek tylko podaj mi krzyż ze ściany... — Kolanem przydusił przyjaciela do podłogi.
     Na drżących nogach podbiegłem do ściany i zdjąłem krucyfiks. Na chwile w głowie zamigotała myśl: " A co jeśli pomagam szaleńcowi? ".
— W imieniu Jezusa Chrystusa, rozkazuje ci opuścić to ciało, byś nie kalał już duszy nieszczęśnika. — Posypał święty przedmiot solą i przyłożył go do opętanego. Momentalnie poczułem swąd mięsa oraz syczący odgłos. Ten ktoś, jakoś słowo demon nie chciało przejść przez usta, opuszczał ciało proboszcza. Nim pomyślałem, że to już koniec, przede mną zamajaczył czarny obłok, w którym to dostrzegłem święcące, czerwone ślepia.
— Czego pragniesz śmiertelniku? — Z przerażeniem w oczach czekałem, aż powoli do mnie podejdzie, nie mogąc uczynić choć jednego kroku, czy też ruchu. — Złota? Kobiet? To wszystko może być twoje, tylko twoje. — Jaźń lekko zaczynała odlatywać, nieznana siła wchodziła w mój umysł, jak nóż w masło. Rzeczywistość przestała istnieć, a wabiące miraże zachęcały, do zaakceptowania utopi.
Gdy ślepia były wystarczająco blisko, usłyszałem wystrzał, w mgnieniu oka zniknęła fikcja oraz to coś. Pozostały tylko prochy na podłodze, nieprzytomny duszpasterz i ćmiący papierosa zakonnik, chowający do kabury, dymiącą jeszcze broń.
— Jak już skończysz grać tchórzofretkę, rusz się, musimy go przenieść na łóżku. — Bez śladu jakiegokolwiek zainteresowania rozdeptał resztki potwora i podniósł łuskę z podłogi.
— Co? Co to... — Przyzwyczajony do wypełniania rozkazów, spróbowałem wstać. Jednak nogi ani myślały podążyć za mną. Dopiero za którymś razem utrzymałem równowagę, podpierając się blatem stołu.
— Demon, bies, czort, diabolus, znajdź sobie odpowiednią nazwę — mruknął, chwytając przyjaciela pod pachy. Musiał stwierdzić, że i tak będąc w takim stanie, nie wiele mu pomogę. — Byty starsze od ludzkości, a zarazem najstraszniejsze.
— Chyba raczej najbardziej mroczne. — Ustawiłem ławę i z nadal bijącym sercem, usiadłem na niej.
— Zło, dobro to pojęcia względne... Szczególnie w tej robocie. A teraz rusz ten swój zad, sam go nie wtaszczę na łóżko — głos dobiegał z ostatniego pokoju. Jak po zakrapianej imprezie ruszyłem w jego kierunku. Ledwo myśląc, spełniłem to, co mi kazano. Ojciec Henryk wyjął z drewnianego kredensu wino na specjalne okazje, po czym połowę rozlał za okno, a resztę opróżnił na chrapiącego kapłana. Nie miałem siły, by protestować, jakoś istniały inne, ważniejsze rzeczy, niż pusta butelka.
Kiedy wyszliśmy z pomieszczenia, zapragnąłem czegoś mocniejszego, nie byłem amatorem alkoholu, nie przystoi duszpasterzowi zalewanie tak zwanego robaka. Jednak w tej chwili oddałbym wiele, by móc choć przez kilka godzin nie myśleć trzeźwo i logicznie. Zakonnik podszedł do mnie i wręczył mi piersiówkę. Bez słowa wziąłem kilka łyków, przyjemne ciepło rozlało się w gardle.
— No... — Niemalże wyrwał ją z mych rąk. — Lepiej aż tak nie przywiązuj się do procentów... Do tej roboty potrzeba trzeźwości i pewnej ręki.
— Dlaczego ja? — Pytanie rodem z fantastyki, kiedy to bohater zostaje wybrany do szlachetnej misji.
— Przejrzeliśmy tysiące kronik z całego świata... — Zamilknął na chwile. — Co ja gadam... Młody nie będę cię okłamywał, po prostu przypadek. Akurat zatrzymałem się w pobliżu, a ty już dostałeś list... Wystarczyło kilka telefonów...
— Acha... — Nie wiedziałem, czy kamień spadł z serca, czy poczułem rozczarowanie. Nie zostałem wybrańcem, ale też nie nałożono mi kagańca w postaci ogromnych oczekiwań. — Ksiądz proboszcz o tym wiedział?
— I tak i nie... — Zdusił peta w glinianej popielniczce. — Widzisz opętanie to dość skomplikowana sprawa, można je podzielić na kategorię i bla bla bla. Gdy rozmawiałem z nim, już zauważyłem oznaki, lecz pewności nie miałem. Mój przyjaciel od zawsze był z tych, co niespecjalnie się dzielą, mógł lecieć kilka kilometrów, aby pomóc, jednak gdy chodziło o podział... Prawie zawsze miał z tym problem. Wróćmy do głównego wątku. Demony, jak ludzie posiadają własną hierarchię, ja po prostu dziele ich na idiotów i cwaniaków. Ten tutaj. — Wskazał na dawne miejsce akcji. — Zaliczam do tych pierwszych. Gdybym był ckliwy, powiedziałbym, że należy im współczuć. Tępe bestie, które kierują się wyłącznie instynktem. Trochę jak inteligentni ludzie bez grama zasad, czy też moralności. Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, obżarstwo, gniew i lenistwo. Grzechy główne, zbiorcza nazwa. Najwięcej trudności po wypędzeniu z ciała sprawia nie tylko gniew, posiadający największą destrukcyjną siłę, ale również nieczystość. Jeszcze jak bywa ich więcej... Każdy z nas jest i będzie tylko człowiekiem, a te świntuchy po przeczytaniu duszy przyjmą nie tylko wygląd, ale i zachowanie twojej idealnej partnerki, albo partnera, tak wśród nas są również kobiety. Z ambony bardzo łatwo mówić o walce z pokusą, lecz ta serwowana przez demona mami lepiej od gadatliwego polityka. Znowu się zapędziłem... W każdym bądź razie opętany przy ostatnich stadiach jest iluzją samego siebie, pamięta wybiórczo, dlatego zostawiłem mu list przypominający... — Na zewnątrz rozległo się szczekanie oraz drapanie do drzwi. Reks nie siedział obok niego? Dziwne. — Pora na nas. Mały chyba wyczuł kolejnego.
— Tutaj? — Pies gończy na demony... Taki kundelek? Na moment uśmiechnąłem się.
— Mniej pytań, więcej roboty. Pakuj się, czekam na zewnątrz. — Wyjął kolejnego papierosa i ruszył w kierunku drzwi.


Komentarze

  1. Hejeczka,
    no pięknie, demon tak jak podejrzewałam, nawet tak spokojnie zareagował na te rewelacje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, no pięknie demon tak jak podejrzewałam, nawet tak spokojnie zareagował na te rewelacje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet u nas każdy ma własnego demona. :) Dzięki za wizytę oraz komentarz.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4