Cienka Linia - Rozdział 7

     Rankiem wreszcie dostrzegłem prawdziwy krajobraz tego miejsca, choć zamiast tego słowa mógłbym użyć: masa śniegu, nieprzenikniona biel, ból dla oczu i tak dalej i tak dalej. Przed nami zapowiadał się iście epicki dzień sprzedawania dużej ilości krzyży, różańce, obrazków świętych oraz innych dewocjonaliów, przynajmniej tyle powiedział ojciec Henryk. Po tych wszystkich obejrzanych filmach na kasetach, przeczytanych książkach, sądziłem, że praca egzorcysty kipi adrenaliną oraz wiecznym stresem.
     Na razie czułem tylko i wyłącznie nudę przeplataną tutejszą zimą. Jeszcze to niedorzeczne zadanie... Masz misję specjalną, wykażesz się młody! Dałem się złapać na najstarszy numer w historii. Spojrzałem przed siebie, gdzieś tam majaczyło słońce, gdyby tylko coś dawało oprócz swojego blasku. Każdy krok kosztował dwa razy więcej siły, niż normalnie, a kolejna partia spodni nadawała się tylko i wyłącznie do czyszczenia podłogi. W myślach przeklinałem swój los i to jak ostatnimi czasy przed oczyma mam tylko śnieg.
     Znaleźć odpowiednie miejsce do sprzedaży, ciekawie gdzie? Wioska z kilkoma barami tak małymi, że nazwałbym je klitkami, a na zewnątrz nie było o czym myśleć. Oparłem plecy o ścianę jakiegoś domu, ściągnąłem z dłoni rękawiczki. Palce zakrzywione niczym szpony, czerwone i lodowate. Było zostać u proboszcza.
     Wtem ciało straciło oparcie i upadłem na plecy. Czy ludzie tutaj mieszkali w kartonach? Albo posiadali tak mało pieniędzy, że budowali z lichego drewna? Z lekkim strachem sprawdziłem stan swojego "tyłu". Na szczęście nie wpadłem na żadne drzazgi, czy inne niebezpieczne rzeczy.
— Jaki los cię tu przywiódł, ludzkie dziecię? — Znajomy dźwięczny głos zabrzmiał przede mną.
— Ja... — Brakło słów, przestroga zakonnika głośno alarmowała, aby nie powiedzieć zbyt dużo. — Po prostu zgubiłem się. — W starciu z dawnymi bogami, czy też jak mawiał staruszek, rasą brak odpowiedzi też potrafił doprowadzić do zguby.
— Nikt tu nie trafia przez przypadek, młodzieńcze. — Odłożyła fajkę i podpierając dłonią głowę, spojrzała na mnie. — Komnatę można jedynie znaleźć, jeśli skieruje tutaj los...
— My wierzymy, że to Bóg kieruje, a nie los... — Nawet w takiej chwili idealizm uderzał do głowy. Po co żyć, ważniejsze szlachetne idee.
— Bóg? W dawnych czasach spytałabym, o którego ci chodzi. — Na pięknych ustach wykwitł uśmiech. Na moje szczęście nie odebrała to za bezczelność. — Lecz nie byłabym odpowiedzialna za mądrość, gdybym uparcie stawiała nas na piedestale, w końcu Gaja nigdy nie mówiła o swoich początkach i zawsze czułam, że ktoś za nią stoi... Albo też ona i Eter byli cząstkami jednego? Sama nie jestem pewna, co w ustach dawnej bogini mądrości brzmi dziwnie, jednak nie przyszedłeś tu słuchać o starych, dawno zapomnianych istotach. — Jej oczy przewiercały aż do duszy, jakby wiedziała o wszystkim, o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. — Czy podobnie, jak twój mentor pragniesz wybawienia dla demona, albo ich wszystkich? Bądź też poszukujesz siły do wypędzenia wszelkiego zła z tego świata?
— Nie da się wypędzić tego, co jest w każdym z nas. Aby dobro istniało, musi istnieć też zło, równowaga świata. — Ponownie odpowiedziałem bez namysłu. Usiadłem na podłodze tam, gdzie zacząłem, gotowy wydrapać niewidoczne drzwi. Każde słowo, bądź zdanie mogło być moim ostatnim.
— Młody, ale jednocześnie w miarę ogarnięty. — Podeszła do mnie i nachyliła się w moim kierunku, czułem zapach jej perfum, a czerwień ozdobiła policzki. Moje kontakty z płcią piękną ograniczały się do rozmowy, a teraz będąc na drodze duszpasterza, raczej nie zaowocowały niczym więcej. — Przydałby mi się asystent.
     Przełknąłem ślinę, czułem serce walące w piersi. Coś podpowiadało mi, abym przystał na propozycje, żądza ciała wysyłała do wyobraźni nierealne sceny, umysł pragnął poznać, a oczy nie chciały uciec przed urodą, jednak wiedziałem, że te dawne potężne istoty, jeśli wierzyć mitologii, bywały bardzo kapryśne oraz pełne potężnych emocji, nie rzadko grożących życiu, stojącego przed nim.
— Pracuje już dla jednego, a raczej dla Jedynego — Propozycja zbyt piękna, aby była pozbawiona pułapek i innych ukrytych niebezpieczeństw.
— Choć wewnętrznie płoniesz, to oparłeś się temu silnemu pragnieniu. — Wyprostowała plecy i wróciła na swoje miejsce. — Głupota, czy też odwaga? Ciężko powiedzieć. — Spojrzała na klepsydrę, wiszącą na nią. Czy ten przedmiot stał w tym samym miejscu, w czasie ostatniej wizyty? Dopiero teraz odkryłem, że sufit przypomina gwieździste niebo. — Zbliża się koniec twojej wizyty, jednak trzeba ją czymś podsumować. Przyjmij prezent, oto Sofia. — Z góry zleciała śnieżnobiała sowa. — Posiada całą moją wiedzę, lecz nie pytaj się jej o wygrany los na loterii, to wieloletnia przyjaciółka i pamiętaj, że wieloletnia nie odnosi się do twojej linii czasu. Być może to właśnie dla niej skierował cię ten twój Bóg.
     Nim odpowiedziałem, stałem już w jakieś ruderze, ledwo pojmując całą sytuację. Przede mną z hukiem zleciała resztka dachu. Delikatnie oraz powoli, opuściłem zgliszcza, zapewne po pożarze, patrząc na osmalone kikuty, co mogło tak płonąć, że nawet mróz nie zrobił na ogniu wrażenia?
     Na ramię przyleciała sowa, czekałem jeszcze chwile, niestety nie usłyszałem słowa. Czyżby podpucha? Żart? Z dawnymi bogami było, tak jak ojciec Henryk powiedział, Może dlatego się nie sprawdzili? Może byli zbyt ludzcy w zachowaniu? A jeśli Bóg testował wszelkie możliwości? Wprawdzie to byt wszechwiedzący, lecz mimo wiedzy, może posiada nadzieje, że stanie się coś innego? W końcu nikt nie powiedział o Bogu jako o maszynie bez uczuć.
— Młody, czekasz na odwilż, czy co? — Zakonnik wyszedł z domu nieopodal, chowając do torby przeźroczystą butelkę.
— Widziałem... — Przerwałem na moment, dostałbym solidną burę za brak odpowiedniej ostrożności. Jeszcze tylko tego brakowało, bym usłyszał kolejne kazanie. — Widziałem, a właściwie znalazłem sowę w ruderze. Wydaje się oswojona.
— Znalazłeś? — Podszedł bliżej i zdzielił mnie czapką. — Jeśli kłamiesz, rób to umiejętnie, a nie po łebkach.
— Przecież... — Tysiące wytłumaczeń sięgnęło wprost do głowy, jednak coś mi podpowiadało, że zmarnowałbym na nie czas. — Co mnie zdradziło?
— Najpierw poznaj teren, młody. — Wyjął papierosy, a następnie zapalniczkę, poniechał próby zapalenia, gdy poczuł ostry, lodowaty wiatr. — Na tutejszych ziemiach, mimo porzucenia dawnych, ale to dawnych zwyczajów wciąż pozostają zabobony. Nikt z mieszkańców nie trzymałby sowy jako zwierzątka domowego, a te mądre ptaki nigdy nie dałaby się złapać.
— Dla mnie ptak to ptak, coś innego mnie zdradziło, przyznaj się. — Od jakiegoś czasu miałem przestać się powtarzać. Trzeba było pamiętać, żeby zachować ton oficjalny w odpowiednich sprawach.
— Spostrzegawczyś, a tacy długo nie żyją... — Znowu dostałem czapką, Skąd on do jasnej chol.... jasnej Anielki miał czapkę? Teraz tak do mnie dotarło. — Mój towarzysz... — Wskazał na kundelka idącego tuż obok, spoglądającego, jakby spode łba. — Ciągle warczy na widok ptaka i to nie byle psisko, które szczeka na wszystko, co się rusza. Nie ważne. — Machnął dłonią. — Powiedzmy, że masz, to masz, ale zapamiętaj jedno. — Spojrzał na mnie z poważną miną. — Prezenty od istot nadnaturalnych są i będą mieczami obusiecznymi, widziałem wielu dobrych ludzi, których potężne artefakty pozabijały, albo – co gorsza – zniszczyły, dary od tych bytów najinteligentniejszych są bardziej niebezpieczne od miecza, czy topora.
— A coś bardziej optymistycznego? — Czułem się nieswojo, widząc zakonnika w takim stanie.
— Idziemy po broń dla ciebie oraz inny potrzebny ekwipunek. — Ruszył w kierunku drogi za wioską.
— Powrót do bazy? — Nadzieja na spędzenie w cieple, zapłonęła w sercu.
— Za dużo filmów, chłopcze za dużo. — Roześmiał się głośno. Szliśmy dalej, zapadając się niemalże w śniegu po pas. Pewne pytanie niemalże rozbijało głowę, lecz przysiągłem sobie być cierpliwym. Wreszcie dotarliśmy do podnóża jednej z gór. Ojciec Henryk wyjął z torby żywego królika, coraz bardziej fascynował mnie ten przedmiot, ile była w stanie pomieścić? Jednym ruchem skręcił mu kark i używając noża, przeciął na pół. Palec zanurzył w jego krwi i narysował dziwny symbol na skale.
     Tu przyszła refleksja. Czy aby na pewno miałem do czynienia z osobą po właściwej stronie? Pił alkohol, czasem przeklinał, miałem wrażenie, że flirtował z kobietami i teraz te dziwne rytuały... A jeśli to tak jak w tych historiach, gdy bohater myśli, że walczy dla dobrych, a tak naprawdę było odwrotnie?
— Wskakuj młody.... — Wskazał na jaskinię ciemną niczym piekło. — Już nie bądź taki strachliwy. Jak masz zamiar zabić demona, bojąc się zwykłej ciemności? — Jednym ruchem wepchnął mnie do środka.


Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniale, o i teraz mi też się nasunęło  się pytanie czy ta strona jest właściwa...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sensie? Niestety nie rozumiem, co masz na myśli. :) Dzieki za wizyte oraz komentarz.

      Usuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, o i teraz mi też się nasunelo pytanie czy ta strona jest właściwa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadrabiam komentarze. :) Dzięki za wizytę oraz komentarz.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mur (zakończone I)

Mur-Część III-Rozdział 3

Droga Wojownika-Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 17

Mroczny Cień

Małe ogłoszenie do ludzi pióra.

Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

Major – Rozdział 2

Mur-Część III-Rozdział 4